3 grudnia 2010

Opowieść wigilijna (A Christmas Carol)

Dopiero rok po premierze obejrzałem najnowszą wersję Opowieści wigilijnej w reżyserii Roberta Zemeckisa, który w przeszłości wyreżyserował Ekspres Polarny, trzy części Powrotu do przyszłości oraz Forresta Gumpa!

Gdy zasiadałem do tej produkcji, przypomniały mi się zapowiedzi w telewizji emitowane rok temu: "film dla całej rodziny", "wspaniała opowieść, która przykuje uwagę całej rodziny". Sądziłem, że będzie to lekkie i przyjemne do strawienia. Jak się pomyliłem! Gdybym miał dzieci, nie wysłałbym ich na seans tego filmu, na pewno nie przed ich trzynastymi urodzinami! No, może gdybym chciał je w jakiś sposób ukarać i nastraszyć, gdyby były zbyt niegrzeczne. Sądzę, że gdyby powstało to dobre piętnaście lat temu, a moi rodzice puścili by mi ten film, byłbym teraz zupełnie innym człowiekiem!

Tak naprawdę animowane sceny przerażają odbiorców. Fakt, Carol Dickens napisał powieść mającą być przestrogą i zmusić do refleksji nad swoim zachowaniem. Jednakże jeżeli głównymi odbiorcami mieli być młodsi widzowie - a tak też było, bo do kin udawały się głównie rodziny z dziećmi, także tymi najmniejszymi - mogły utkwić w głowach najmłodszych te nieprzyjemne obrazki, jak na przykład: wypadająca szczęka duchowi Marleya, sceny z trumną... Niby nie jest takie straszne, ale gdy dochodzi do tego realizacja, a Disney naprawdę przyłożył się do stworzenia tego filmu, napawa nas grozą.

Każdy z nas zapewne zna historię spisaną przez Carola Dickensa - Ebenezer Scrooge to stary skąpiec, zamknięty w sobie i nieprzychylny dla ludzi mimo swego bogactwa. W wigilijną noc przychodzą do niego trzy duchy: duch poprzednich świąt, duch teraźniejszych świąt oraz duch świąt przyszłych. Po ukazaniu mu różnych wizji, udaje się 'naprostować' Scrooge'a. Właśnie moment przemiany Ebenezera jest najprzyjemniejszym etapem filmu, widz zaczyna się śmiać i oddziałuje na niego pozytywna energia niegdyś złego człowieka, zmienionego w dobrodusznego, pogodnego staruszka - uśmiech sam ciśnie się na usta!

Realizacja jest znakomita, jak to na Disneya przystało i gdyby nie fakt, że tak jak wspomniałem, nie poleciłbym go młodszym widzom, to dla nieco starszych odbiorców jest on znakomitą pożywką przed świętami Bożego Narodzenia - jako swego rodzaju lekcja życzliwości.

Plusy:
+ wykonanie
+odzwierciedlenie treści książki
+zmusza do refleksji
+gra aktorów w wersji anglojęzycznej, w polskiej - dubbing
    Minusy:
    - na siłę doczepić się można do tego, że nie jest dla wszystkich tak jak była reklamowana
      Moja ocena: 5+/6

      Interesuje Cię zakup tego filmu? Znajdziesz go w Gandalfie!

      24 listopada 2010

      Harry Potter i Insygnia Śmierci: część I

      Najnowsza część przygód „chłopca, który przeżył” w reżyserii Davida Yatesa jest najmroczniejszą ze wszystkich siedmiu, które do tej pory powstały. Czy to wystarczy, aby film uznać za udany? 

      Voldemort (Ralph Fiennes) i jego poplecznicy rosną w siłę, natomiast siły dobra nie dość, że i tak są niewielkie, to jeszcze przez cały czas się przerzedzają. Harry (Daniel Radcliffe) i jego przyjaciele w końcu postanawiają rzucić szkołę i wyjść naprzeciw przeznaczeniu, którego i tak nie unikną. Jest jednak pewien problem – wypełnienie woli nieżyjącego Dumbledore'a (Michael Gambon) z każdą chwilą staje się coraz trudniejsze... 

      Po bardzo dobrze zrealizowanym początku, na który składa się kilka różnych, stosunkowo krótkich scen (eskortowanie Harry’ego Pottera, spotkanie śmierciożerców) następuje małe rozczarowanie. Zauważalnie spada tempo akcji, które w książce przez cały czas było na naprawdę wysokim poziomie. Na szczęście co jakiś czas pojawia się jakiś „dopalacz”, dzięki któremu akcja nabiera rozpędu, a widz zapomina o otaczającym go świecie. Doskonałym przykładem takiej sceny było drugie pojawienie się Zgredka, który za każdym razem pokazuje, jak potężne są domowe skrzaty. Scena tańca Hermiony (Emma Watson) i Harry’ego była jedną z najlepszych, które reżyser dodał od siebie do tej magicznej historii. Okrutny świat, niezdarny Harry i piosenka Nicka Cave’a zatytułowana O Children. Zaskakujące i udane posunięcie. 

      Gra aktorska jest taka jak zawsze w przypadku filmów o przygodach młodego czarodzieja (przynajmniej w kilku ostatnich częściach), czyli aktorzy grają dobrze, chociaż momentami wypadają (również w dialogach) za bardzo przerysowanie i nieco sztucznie. W ciekawy sposób (w formie animowanej) zrealizowano opowieść o trzech braciach, którzy próbowali oszukać śmierć. Muzyka, za którą odpowiada Alexandre Desplat, jest świetnie dopasowana. Dzięki niej film jest jeszcze mroczniejszy. Nieco gorzej jest z dialogami – momentami są bardzo infantylne i sztuczne, chociaż w pewnym stopniu równoważy to przygnębiającą atmosferę filmu. 

      Harry Potter i Insygnia Śmierci: część I to film, który mogą obejrzeć nawet osoby nieznające tej historii, ale z pewnością nie połapią się one we wszystkich wątkach, powiązaniach między bohaterami i symbolach, których w filmie jest dosyć dużo. 

      Plusy:
      + mroczny
      + jest to jedna z najlepszych części
      + bardzo dobry początek 

      Minusy:
      + aktorzy grający główne role są już trochę za starzy
      + nie do końca widać ogromny budżet, którym dysponowali twórcy
      + nieco sztuczny
      + mógłby być lepszy
      + słabe zakończenie, które powinno bardziej zachęcić widzów do obejrzenia drugiej części 

      17 listopada 2010

      Devil's Playground

      Kolejny film o żywych trupach, bez którego świat by się nie zawalił. Jeżeli ktoś oglądał 28 tygodni później, śmiało może odpuścić sobie seans. Devil's Playground to film słaby, którego nie ratuje nawet w miarę dobra fabuła. 

      Ze względu na to, że ludzie ciągle żyją w biegu, pewna firma pracuje nad specyfikiem, który będzie poprawiał wydajność organizmu. Niestety, wbrew oczekiwaniom coś poszło nie tak i z 30 tysięcy osób, które zgłosiły się do testowania nowego leku, 29999 zachorowało. Jedynie Angela Mills (MyAnna Buring) nie cierpi na żadne skutki uboczne, chociaż nikt tak naprawdę nie wie, gdzie ona się znajduje. Wyszkolony i doświadczony w rozwiązywaniu rozmaitych problemów Cole (Craig Fairbrass) postanawia ją odnaleźć i w międzyczasie dochodzi do wniosku, że chyba jednak był złym człowiekiem. 

      Może i wygląda to ciekawie, ale aktorzy wypadli w filmie tak kiepsko i denerwująco, że właściwie widz w pewnym momencie zaczyna się zastanawiać, kiedy któryś zombie skróci cierpienia bohaterów. Devil's Playground jest pełen błędów. Chociażby wątek dziecka - Angela i Joe są święcie przekonani, że jego ojcem jest Joe. Nikt nie zwraca uwagi na fakt, że właśnie wyszedł on po dziesięciu miesiącach z więzienia i przez ten cały czas w ogóle nie miał kontaktu z Angelą. 

      Drażniące są także sceny pełne patosu, które niczego nie wnoszą, a tylko podkreślają nieudolność produkcji. Swoją drogą – chociaż prawie każdy z bohaterów nie ufa pozostałym i próbuje ich wykołować, to jak przychodzi co do czego, bez zastanowienia podejmuje próbę uratowania kogoś i zwykle kończy się to dla nich z opłakanym skutkiem. Muzykę skomponował James Edward Barker i pomimo tego, że dobrze się jej słucha, to chyba komuś pomyliły się filmy – do tej produkcji zdecydowanie można było dobrać coś mniej klasycznego. 

      Devil's Playground z pewnością nie jest filmem udanym, ale też bardzo łatwo można znaleźć gorsze produkcje. Jest to horror z elementami dramatu, w którym twórcy zapomnieli, które cechy powinny dominować. 

      Plusy:
      + film przy którym nie trzeba myśleć
      + fabuła jest na swój sposób interesująca
      + dzięki takim filmom łatwiej doceniać inne produkcje o podobnej tematyce

      Minusy:
      + wtórny
      + gloryfikacja młotka
      + nudny
      + nieprawdopodobnie szybkie mutacje
      + przewidywalny
      + bezsensownie i nierealnie pogrubione żyły zarażonych
      + przerysowany
      + słaba gra aktorska
      + źle dobrana muzyka 

      Moja ocena: 2/6

      10 listopada 2010

      Scott Pilgrim kontra świat (Scott Pilgrim vs. the World)

      Świat komiksu jeszcze nigdy nie był taki filmowy jak w produkcji Scott Pilgrim kontra świat. Edgar Wright podjął się reżyserii komiksów o przygodach z pozoru zwyczajnego nastolatka - Scotta Pilgrima, który jednak nie do końca jest taki zwyczajny, ani... nie jest nastolatkiem. 

      Scott Pilgrim (Michael Cera) to gitarzysta basowy zespołu Sex Bob-Omb i ma wszystko, o czym marzą młodzi ludzie – ładną dziewczynę, która kocha go całym sercem, przyjaciół, nie narzeka na brak pieniędzy (w jednej ze scen ktoś zadaje Scottowi pytanie czy kiedykolwiek w ogóle pracował) i posiada super moce. Tak, Scott jest jedynym w swoim rodzaju superbohaterem. Czy jest coś, co może pogmatwać udane życie? Oczywiście. Dziewczyna o imieniu Ramona V. Flowers (Mary Elizabeth Winstead), w której nasz bohater zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Nie dość, że musi on zmierzyć się z jej trudnym charakterem, to dodatkowo próbuje go zabić liga złych byłych, w skład której wchodzą wszyscy poprzedni partnerzy Ramony. 

      Jak widać – jest naprawdę ciekawie i oryginalnie, a jeżeli ktoś nie miał okazji zapoznać się z komiksem, to może liczyć na naprawdę niezłą i zaskakującą przygodę. Scott Pilgrim kontra świat to film, który garściami czerpie z popkultury, a szczególnie z gier. Wystarczy zresztą spojrzeć na początkowe logo wytwórni Universal. 

      Ponieważ jest to wyjątkowa adaptacja komiksów, to odgłosy towarzyszące uderzeniom (a walk jest naprawdę dużo i są one naprawdę świetnie zrealizowane) nie tylko słychać, ale również widać. Wszystkie pojedynki są bardzo przerysowane i nierzeczywiste, ale dzięki temu stanowią wizualną ucztę. Warto też wspomnieć o ścieżce dźwiękowej, która została dobrze dobrana i śmiało można kupować soundtrack. 

      Co się zaś tyczy gry aktorskiej – nie można się praktycznie do niczego przyczepić. Michael Cera odpowiednio zagrał głównego bohatera, Ellen Wong wypadła naturalnie w roli ślepo zakochanej dziewczyny, patrząc na Mary Elizabeth Winstead nietrudno się dziwić, że Scott Pilgrim stracił głowę dla Ramony V. Flowers, a Kieran Culkin (brat aktora, którego wszyscy znają z filmu Kevin sam w domu) wykreował świetnego homoseksualnego bohatera, który potrafi rozbawić widzów. 

      W jednej ze scen Scott wyczekuje na paczkę, którą zamówił wyłącznie po to, żeby zobaczyć piękną dziewczynę (Ramonę). Kiedy pisałem tę recenzję, zadzwonił dzwonek i ktoś powiedział: paczka! Z nadzieją otworzyłem drzwi i zobaczyłem... starego listonosza. No cóż – życie to nie film. Na koniec, w ramach ciekawostki – udany rzut wspomnianą paczką do śmietnika wykonany przez Scotta to nie efekt komputerowy, a efekt wielu prób.

      Plusy:
       + oryginalny
      + fabuła
      + ciekawe ujęcia
      + komiksowe wstawki
      + muzyka
      + liczne nawiązania do popkultury

      Minusy:
      - nie jest to film dla każdego

      3 listopada 2010

      Więzień nienawiści (American History X)

      Czasami można trafić na filmy, które pomimo trudnej tematyki lub niewielkiego budżetu są bardzo udane. Wyreżyserowany przez Tony'ego Kaye Więzień nienawiści to film o neonazistowskiej tematyce, który już z tego powodu nie miał wysokiego budżetu. Dodatkową komplikacją był fakt, że w pewnym momencie reżyser został odsunięty od produkcji i za montaż zabrał się aktor grający głównego bohatera - Edward Norton. 

      W filmie wcielił się on w Dereka Vinyarda, amerykańskiego neonazistę, który nie ukrywa swojego światopoglądu. Na piersi ma wytatuowaną duża swastykę i wprost okazuje niechęć względem czarnoskórych ludzi. Pewnego dnia dwaj przedstawiciele tej rasy mają wyjątkowego pecha, gdyż próbują w nocy ukraść auto, które należy do Dereka. Ten brutalnie ich zabija, przez co zostaje skazany na trzy lata pozbawienia wolności. Początkowo pragnie dołączyć do przebywających tam neonazistów, ale okazuje się, że w murach więzienia wcale nie przejmują się oni wyznawanymi przez siebie zasadami, co denerwuje Dereka. Krytykuje on białych, przez co znajduje się w sytuacji, w której ma przeciwko sobie wszystkich więźniów... czy jednak na pewno? Najgorsze jest to, że w międzyczasie młodszy brat głównego bohatera, Daniel Vinyard (Edward Furlong), postanawia pójść w ślady Dereka... 

      Nie jest to koniec problemów, które spadają na głowę zapalczywego neonazisty i trzeba przyznać, że fabuła jest naprawdę udana. Historia nie jest opowiadana chronologicznie, co dodatkowo urozmaica seans. Czarno-białe retrospekcje można interpretować w ten sposób, że kiedyś Derek postrzegał ludzi wyłącznie jako dobrych lub złych. 

      Niektórzy recenzenci za wadę Więźnia nienawiści uważają to, że po odsunięciu reżysera, aktorowi powierzono montaż i przez to postać grana przez Edwarda Nortona jest przez cały czas na pierwszym planie, ale wypada on w swojej roli dobrze i akurat mi to nie przeszkadzało. Niewątpliwą zaletą jest to, że film doskonale pokazuje przewrotność losu, czego najlepszym przykładem jest ostatnia scena. Zakończenie filmu jest dosyć zaskakujące, chociaż nieco zbyt naciągane.

      Plusy:
      + niecodzienna tematyka
      + fabuła
      + dobrze zrealizowane sceny w zwolnionym tempie
      + ciekawe retrospekcje 

      Minusy:
      - niepotrzebny patos
      - przerysowane postacie 

      Moja ocena: 5/6

      2 listopada 2010

      Przeminęło z wiatrem na DVD – rozwiązanie konkursu

      Zakończyliśmy konkurs „Wygraj film Przeminęło z Wiatrem na DVD" i miło nam ogłosić, że nagrody otrzymają dwie osoby: godstar i dune. Zwycięzcom gratulujemy! 

      Zapraszamy do uważnego śledzenia pojawiających się na Filmowych recenzjach konkursów, natomiast już jutro pojawi się kolejna recenzja i dotyczyć będzie kontrowersyjnego filmu Więzień nienawiści, w którym główną rolę zagrał Edward Norton.

      29 października 2010

      Pamiętacie o konkursie Lay'sów?

      Jeżeli nie – przypominamy! Wciąż można przesyłać swoje propozycje oryginalnych smaków. Każdy wymyślony i przesłany smak zwiększa Wasze szanse na wygranie naprawdę dużych pieniędzy! Wybrany szczęśliwiec otrzyma aż 50 000 złotych... lub jeszcze więcej! 

      Mało tego – choć ostateczny zwycięzca będzie tylko jeden, to do finału zostaną wybrane aż cztery osoby i każda z nich dostanie 10 000 złotych. Konkurs trwa do 12 listopada 2010 r.
      Jeżeli komuś wciąż jest mało konkursowych wrażeń, to codziennie (od poniedziałku do piątku) może on wygrać 5 000 zł. W tym celu trzeba znaleźć w paczce kod promocyjny i przesłać go za pomocą SMS-a pod numer 70666 lub wpisać na stronie internetowej. 

      Oprócz tego do niedzieli każdy, kto obserwuje nas na Blipie ma szansę wygrania filmu Przeminęło z wiatrem. Więcej informacji można znaleźć pod TYM linkiem, a już niedługo ogłosimy nowe konkursy. 

      W poniedziałek zapraszamy po recenzję nowego filmu i wtedy też zdradzimy, kto z obserwatorów wygrał płytę DVD. Wiele wskazuje na to, że nie będzie to tylko jedna osoba. :)

      25 października 2010

      Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street (The Demon Barber of Fleet Street)

      Połączyć musical z  thrillerem... Kto mógł się tego podjąć, jak nie Tim Burton? W swoim filmie Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street postanowił pobawić się kolorem, a właściwie jedynie odcieniami, gdyż obraz utrzymany jest głównie w ciemnej kolorystyce. Krew jednak wyróżnia się doskonale, a przecież o to tutaj chodzi. 

      Sweeney Todd (Johnny Depp), czyli golibroda Benjamin Barker, był dobrym i uczciwym człowiekiem, a przy tym mistrzem w swym fachu. Niestety – jak to często bywa – jego szczęśliwe życie legło w gruzach, gdyż sędzia Turpin (Alan Rickman) zapragnął żony Todda. Ona jednak pozostawała wierna swojemu mężowi, dlatego też Turpin wykorzystał swoją pozycję i zesłał niewinnego golibrodę na 15 lat do kolonii karnej. W tym czasie próbował zdobyć serce kobiety i zaufanie jej pięknej córki. Nie przewidział, że kiedyś Sweeney Todd powróci i zapragnie zemsty. 

      Oryginalna fabuła? Jak głosi przysłowie: „życie pisze najlepsze scenariusze” i tak właśnie jest w tym przypadku. Według niektórych osób Benjamin Barker żył naprawdę, chociaż na pewno nie był aż taki żądny zemsty, jak jego filmowy odpowiednik. Należy jednak przyznać, że Johnny Depp jak zwykle pokazał się z najlepszej strony. Przynajmniej aktorsko, gdyż śpiewane przez niego piosenki niestety nie budzą zachwytu. Nie dotyczy to jednak wyłącznie Deppa – warstwa musicalowa jest najsłabszą stroną całej produkcji. Nie ma chyba żadnej piosenki, która zapadłaby widzom w pamięci, a film w najmniejszym nawet stopniu nie dorównuje takim majstersztykom, jak Grease czy The Rocky Horror Picture Show

      Na szczęście warstwa wizualna broni się bardzo dobrze. Dziewiętnastowieczna Anglia jest ponura, mroczna i zarazem fascynująca. Doceniono to również na oscarowej gali, czego skutkiem jest Oscar za najlepszą scenografię. Zwykli mieszkańcy przypominają złoczyńców i nie wiadomo, z której strony nadejdzie zagrożenie. Na pewno nikt nie oskarżyłby pięknej pani Lovett (Helena Bonham Carter)... czy jednak słusznie? Aktorka jak zwykle zagrała osobę co najmniej dziwną, niepokojącą i pociągającą. Jej duety z Deppem zawsze są udane i tak samo jest w przypadku produkcji Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street

      Film jest ekranizacją broadwayowskiego musicalu i tym razem można było poprzestać jedynie na pierwowzorze. Chociaż obraz Tima Burtona na pewno nie zasługuje na miano „nieudanego”, to nie należy do największych osiągnięć reżysera. Jest to musical, który dużo lepiej prezentowałby się jako zwyczajny film. 

      Plusy:
      + duet Depp - Bonham Carter
      + fabuła
      + paszteciki :)
      + różnorodna czerń
      + mroczna wizja Londynu 

      Minusy:
      - oprawa muzyczna
      - w kategorii musical jest to bardzo przeciętna produkcja 

      19 października 2010

      Lot nad kukułczym gniazdem (One Flew Over the Cuckoo's Nest)

      Wyreżyserowany przez Milosa Formana Lot nad kukułczym gniazdem to film, który śmiało można uznać za jedną z najlepszych adaptacji książek w historii kina. Wzrusza i jednocześnie bawi. Skłania do myślenia, ale także opowiada o rzeczach mało istotnych. Piękny, chociaż jednocześnie smutny. Najważniejsze jest jednak to, że zapada w pamięć. 

      Na pierwszy rzut oka Randle Patrick McMurphy (Jack Nicholson) to najnormalniejszy facet pod słońcem. Spokojny, opanowany, nieco tajemniczy – dlaczego ktoś skierował go do zakładu psychiatrycznego, który już od pierwszej chwili wywołuje u widza dreszcze? Odpowiedzi na to pytanie nie ukrywa główny bohater, który dzięki temu chce uniknąć odpowiedzialności za swoje drobne przewinienia. Prawdopodobnie wszystko poszłoby zgodnie z jego planem, gdyby władzy na oddziale nie sprawowała siostra Ratched (Louise Fletcher), którą jedyny w tym dziwnym miejscu przyjaciel Murphy'ego – niemy Wódz Bromden (Will Sampson) nazywa w myślach Wielką Oddziałową. 

      Na pewno nie jest to film dla młodszych odbiorców, gdyż kilka scen jest naprawdę szokujących. Tym większa jest ich siła rażenia, że kontrastują ze zwyczajnymi, czasami nawet sielankowymi momentami. Oglądając Lot nad kukułczym gniazdem warto się zastanowić przede wszystkim nad potęgą przyjaźni oraz sensem działania tego typu szpitali. Ken Kesey (na podstawie jego książki powstał film) przez jakiś czas sam pracował w zakładzie psychiatrycznym i nawet poddawał się elektrowstrząsom, żeby móc jak najwierniej opisać tę okrutną technikę. 

      Żywiołowy Randle Patrick McMurphy jest przeciwieństwem Wodza Bromdena. Pierwszy z nich to prawdziwa dusza towarzystwa – zabawny, inteligentny, buntowniczy, przystojny. Bromden jest za to nieśmiały. Nie wypowiada ani słowa, gdyż dzięki temu nie musi z nikim rozmawiać, a dodatkowo może podsłuchiwać rozmowy personelu, którego rozrywką jest zamienianie życia pacjentów w koszmar. Pomimo tych wszystkich różnic to właśnie te dwie osoby zostały największymi i zdolnymi do poświęceń przyjaciółmi, o czym zresztą można przekonać się w jednej z końcowych scen. 

      Wyjątkowa gra aktorska nie jest jedynie domeną świetnego Jacka Nicholsona, ale także pozostałych aktorów. Wspomniani już Will Sampson i Louise Fletcher oraz aktorzy drugoplanowi stworzyli naprawdę coś wielkiego, co pod okiem Milosa Formana zamieniło się w genialny film. 

      Lot nad kukułczym gniazdem ma jeszcze jedną, prawdopodobnie największą zaletę. Jeżeli nawet ktoś czytał wcześniej książkę, to i tak z przyjemnością obejrzy film, a widzowie, którzy zaczęli od tego ostatniego, z pewnością będą chcieli porównać to niewątpliwe arcydzieło z jego literackim pierwowzorem. Film zdobył pięć Oscarów (dla najlepszego aktora pierwszoplanowego, najlepszej aktorki pierwszoplanowej, za reżyserię,  dla najlepszego filmu i dla najlepszego scenariusza adaptowanego) oraz sześć Złotych Globów. Oprócz tego 16 innych nagród i wiele nominacji. To o czymś świadczy. 

      Plusy:
      + zapada w pamięć
      + scenarzyści wykonali naprawdę dobrą robotę
      + mistrzowska gra Jacka Nicholsona
      + prawie wszyscy aktorzy zostali dobrani zgodnie z książkowymi opisami
      + jedna z najlepszych adaptacji książek
      + jeden z najlepszych filmów wszech czasów
      + zmienia nasze postrzeganie szpitali psychiatrycznych 

      Minusy:
      - można go oglądać kilka razy, ale zakończenie zawsze będzie takie samo 


      Przypominamy również o trwającym konkursie firmy Lay's, w którym można wymyślić dowolny smak chipsów i jeżeli okaże się on naprawdę dobry, to zostanie wyprodukowany, a pomysłodawca może liczyć na niemałe pieniądze, dzięki którym spokojnie uzupełni swoją domową filmotekę. :) Więcej informacji można uzyskać na stronie http://www.lays.pl/

      12 października 2010

      Joe Black (Meet Joe Black)

      W świadomości większości ludzi śmierć najczęściej przybiera formę żeńską. Pani Śmierć, ta śmierć. Zdarzają się jednak wyjątki. W książkach popularnego angielskiego pisarza fantasty - Terry'ego Pratchetta – śmierć jest rodzaju męskiego i posiada bardzo specyficzny charakter. Podobną sytuację możemy zaobserwować w filmie Joe Black w reżyserii Martina Bresta. Jak na film z 1998 roku obraz dziwi długością – prawie trzygodzinna produkcja może z tego powodu odstraszać niektórych widzów, ale nie będzie to czas zmarnowany, ponieważ film jest naprawdę ciekawy. 

      Susan Parrish (Claire Forlani) po tym, jak wysłuchała przydługiego wykładu ojca na temat miłości i tego, że zasługuje na kogoś dużo lepszego niż jej obecny partner, spotyka w kawiarni wyjątkowego młodzieńca. Od słowa do słowa ich rozmowa przeradza się w coś więcej niż grzecznościowy dialog pomiędzy nieznajomymi osobami, ale niestety – trzeba się pożegnać i każdy odchodzi w swoją stronę. W międzyczasie siostra Susan dokłada wszelkich starań, aby nadchodząca impreza urodzinowa ich ojca była wyjątkowa. Nie wiadomo jednak czy tak będzie, gdyż ojca odwiedza Śmierć, pod postacią mężczyzny zwanego Joe Black (Brad Pitt), który chce z bliska przyjrzeć się życiu ludzi. Nieprawdopodobne?
         Wszystko jest tak zrealizowane, że elementów fantastycznych prawie tu nie znajdziemy w przeciwieństwie do licznych scen, które wprawią widza w chwilę zadumy. Na pewno nie powinny rezygnować z obejrzenia filmu Joe Black przeciwnicy fantastyki, gdyż stracą możliwość poznania naprawdę ciekawej historii. Muzyka skomponowana przez Thomasa Newmana jest bardzo dobra, a sceny wzruszające niewątpliwie zawdzięczają jej swoją siłę wyrazu.
         Jeżeli ktoś wzruszył się na Titanicu, to prawie na pewno podobnie będzie przy tym filmie. Brad Pitt w niektórych scenach jest bardzo irytujący, ale w końcu nikt nie powiedział, że Śmierć musi być miłą i ugodową osobą, która od razu będzie znać zwyczaje ludzkie. Tak nie jest, co na szczęście przełożyło się na kilka nieoczekiwanych scen. Chociażby ta, w której Joe Black poznaje smak masła orzechowego. Ponieważ jest to melodramat, mamy tu również niegodziwego bohatera (zwyczajnego śmiertelnika), który czyha na pieniądze wspomnianego już bogatego ojca Susan - Williama Parrisha (Anthony Hopkins). Gra aktorska tego ostatniego zasługuje na szczególną uwagę, gdyż świetnie poradził sobie z rolą żywiołowego starca, który wiódł udane życie, spełnił się zawodowo, a jego największym skarbem były córki – przynajmniej jedna z nich, gdyż druga zawsze czuła się nieco gorsza. 

      Zakończenie jest o tyle dobre, że można je interpretować na wiele sposobów. Niektórzy jednak twierdzą, że scenariusz był niedopracowany i dlatego każdy musi na niektóre pytania odpowiedzieć sobie sam. Oglądanie codzienności życia ludzkiego oczami Śmierci pomaga zrozumieć, że tak naprawdę wiele rzeczy, za którymi wszyscy gonią, w rzeczywistości jest mało istotnych.

      Plusy:
      + potrafi wzruszyć
      + interpretacja śmierci
      + Brad Pitt, który świetnie poradził sobie z zagraniem praktycznie dwóch różnych osób
      + zakończenie
      + wątek starszej kobiety z Jamajki i jej dialogi ze Śmiercią

      Minusy:
      - za długi
      - momentami bardzo przeciętny
      - nieco komercyjny

      9 października 2010

      Konkurs – wygraj film Przeminęło z wiatrem na DVD

      Filmu Przeminęło z wiatrem nikomu nie trzeba opisywać. Jeżeli jednak jakimś cudem ktoś nie wie, co łączyło Scarlett O'Harę (graną przez Vivien Leigh) z Rhettem Butlerem (w tej roli niezapomniany Clark Gable), to dzięki naszemu nowemu konkursowi może nadrobić zaległości! 

      Produkcja Przeminęło z wiatrem otrzymała dziesięć Oscarów, w tym oczywiście tego najważniejszego – za Najlepszy Film. Żeby otrzymać płytę wystarczy zacząć obserwować nas na Blipie. Można to zrobić klikając na ikonkę po prawej stronie lub TUTAJ

      To jednak nie wszystko! Jeżeli wśród naszych Czytelniczek i Czytelników są osoby interesujące się modą, kosmetykami i innymi tego typu rzeczami, mogą one zacząć obserwować blipowy profil partnerskiego Portalu kobiecego, który można znaleźć TU. Z oficjalnych źródeł wiemy, że tam też pojawi się jutro podobny konkurs. :) 

      Jedną nagrodę otrzyma obserwator naszego profilu, a drugą Portalu kobiecego, przy czym dla jednej osoby – jeden film. KONKURS TRWA DO 31 PAŹDZIERNIKA.

      Obserwując Filmowe recenzje nie przegapicie żadnego konkursu, a raz w tygodniu zostaniecie poinformowani o najnowszej recenzji na naszej stronie. Z kolei na Stylish Coffee dowiecie się wszystkiego, co ciekawi kobiety. 

      Przypominamy również o reklamowanych na naszym portalu konkursach: firmy Lay’s, gdzie każdy może przesłać swoją propozycję nowego smaku oraz o znajdującej się u góry ankiecie Zgarnij nagrodę swoich marzeń

      Powodzenia! :-)

      5 października 2010

      Niezniszczalni (The Expendables)

      Ostatnio miałem okazję obejrzeć nową produkcję hollywoodzkiego kina, wyreżyserowaną przez samego Sylvestra Stallone'a! Film Niezniszczalni - bo o nim mowa - jest obsadzony całą plejadą gwiazd kina akcji. Sylvester Stallone, Jet Li, Jason Statham, Mickey Rourke, Dolph Lundgren ( tak tak, Draco z czwartej części Rocky'ego - prawdziwy twardziel!) i epizodycznie Arnold Schwarzenegger oraz... Bruce Willis! Na deser kilku zapaśników, którzy również stali się aktorami. Podsumowując - daje nam to prawdziwie 'zabójczą' obsadę tego filmu.

      Niektórzy mogą mieć obiekcje, że brakuje głębszej fabuły, że dialogi są mierne, ale to nie o to chodzi w Niezniszczalnych. Jest to kino akcji, w którym główny nacisk położono na walkę, strzelaniny i zakręcone militarne akcje. Zsumowanie wszystkich bohaterów filmów akcji przyniosło w rezultacie dobry, szybki film, którego amator takiego rodzaju produkcji nie powinien pominąć. Jak już wspominałem, dialogi nie są wyszukane, ale wiele osób pewnie zwróci uwagę, że większość tekstów jest do bólu ironicznych, chociażby scena, w której biorą udział trzej najwięksi twardziele w historii kina: Rambo, Terminator i Butch - jest ona przesiąknięta sarkazmem. :)

      Faktem jest, że jak zwykle za dużo w tym wszystkim przesady (samolot lecący ponad nadbrzeżem, który potrzebuje kilku sekund żeby zatoczyć wielkie koło nad wyspą, a chwilę później wlecze się niczym żółw). Nienaturalnie wielkie wybuchy, no i oczywiście zabici, którzy padają martwi z prędkością światła. Do tego jednak już zostaliśmy przyzwyczajeni. Niezniszczalni to dobry film na ponure, chłodne i jesienne wieczory. W sam raz do tego, aby zaznać odrobiny adrenaliny. 

      Plusy:
      + genialna, "twarda" obsada
      + gra Jasona Stathama
      + sarkazm w dialogach
      + no i oczywiście "Strzał ostrzegawczy!" ale tego sami musicie się dowiedzieć :)

      Minusy:
      - monotematyczny
      - za krótki

      Moja ocena: 5/6

      Interesuje Cię zakup tego filmu? Znajdziesz go w Gandalfie!

      4 października 2010

      Zajadasz się chipsami podczas oglądania filmów? Stwórz własny smak!

      Po raz pierwszy miłośnicy chipsów Lay’s mają możliwość wymyślenia swojego własnego smaku i jednocześnie na tym zarobić.

      Akcja zatytułowana "Wymyśl  nowy  smak  chipsów Lay’s i zdobądź pieniądze ze sprzedaży” polega na tym, że każdy chętny może zaproponować oryginalny i nawet najbardziej nietypowy smak, a firma Frito Lay Poland przekaże zwycięskiemu pomysłodawcy 1 procent zysków ze sprzedaży chipsów, przy czym nie będzie to kwota niższa niż 50 000 złotych. Jak widać – gra jest warta świeczki, a oglądanie filmów i jednoczesne delektowanie się chipsami o smaku szpinakowym może stać się rzeczywistością.

      Propozycje nowych smaków można zgłaszać na stronie www.lays.pl lub wysyłać je przez SMS. Taka wiadomość kosztuje 61  groszy  z  VAT i powinna być przesłana pod numer 70707. 

      Prezenterem akcji został znany aktor Paweł Wilczak, którego można zobaczyć między innymi w filmach: Sezon na leszcza, Haker, Kiler-ów 2-óch, Wesele. Jest on również jednym z głównych bohaterów serialu Usta Usta, który bardzo spodobał się polskim telewidzom.

      28 września 2010

      Mądrość i seks (Filth and Wisdom)

      Dziwią mnie niskie oceny i krytyczne opinie, jakie otrzymał film Mądrość i seks. Reżyserski debiut Madonny nie jest może filmem wybitnym, ale z pewnością zasługuje na uwagę.

      Madonna, czyli Louise Veronica Ciccone już wiele razy pracowała w branży filmowej. Dotychczas była głównie aktorką co, według wielu osób, nie było najlepszym pomysłem. Obsypana kilkoma Złotymi Malinami Madonna zdobyła również Złoty Glob, co świadczy o tym, że grać jednak potrafi. Nigdy się nie poddała i z choć grą aktorską nieco przystopowała, postanowiła wyreżyserować komedię według scenariusza, który napisała wspólnie z Danem Cadanem.

      Mądrość i seks to komedia z elementami dramatu. Przedstawia historię trojga osób, które muszą samodzielnie zarabiać na swoje utrzymanie. Chociaż każda z nich podchodzi to życia z innym nastawieniem, to tak naprawdę łączy je jedno – mają problemy z jego ułożeniem.

      Jest tu ukraiński muzyk, który pomiędzy kolejnymi występami swojej kapeli pomaga w codziennych sprawach niewidomemu poecie. Chociaż robi to za pieniądze, to nie jest to jego głównym źródłem dochodu, gdyż... zarabia jako męska odmiana dominy. Z jego dwóch współlokatorek jedna postanawia porzucić balet i tańczyć na rurze, a druga... wyjechać do Afryki.

      Czy uda im się spełnić marzenia i odnaleźć jakiś cel w życiu? Żeby się tego dowiedzieć, należy obejrzeć tę momentami zabawną, chwilami smutną, a czasami nawet skłaniającą do refleksji komedię. Można mieć pewność, że Mądrość i seks to nie ostatni obraz wyreżyserowany przez królową popu.

      Plusy:
      + muzyka (Eugene Hutz grający muzyka tak naprawdę jest liderem zespołu Gogol Bordello)
      + życiowy

      Minusy:
      - naiwny
      - momentami nierzeczywisty

      20 września 2010

      Samotny mężczyzna (A Single Man)

      Debiutancki film Toma Forda to produkcja udana. Samotny mężczyzna może i nie przejdzie do historii kina, ale jak na debiut jest naprawdę świetnie wykonany. Jeżeli weźmie się pod uwagę zainteresowania słynnego projektanta mody, fabuła u nikogo nie wywoła zdziwienia. Film opowiada historię mężczyzny, który nie może pogodzić się ze stratą partnera. W dodatku rodzice tragicznie zmarłego nie życzą sobie, aby ktoś oprócz najbliższej rodziny brał udział w pogrzebie.

      George (Colin Firth) jest wykładowcą i chociaż utracona miłość odcisnęła na nim swoje ślady, to na pozór zachowuje się całkiem normalnie. Chodzi do pracy, jest miły dla swojej gospodyni domowej, spotyka się z przyjaciółką z dzieciństwa... tego, że zaczął stopniowo uporządkowywać wszystkie osobiste sprawy nie zauważa nikt, oprócz pewnego młodego studenta – Kenny’ego (Nicholas Hoult). W końcu postanawia on otwarcie porozmawiać ze swoim profesorem i oczywiście spotkanie to nie kończy się to jedynie na dyskusjach...

      Nicholas Hoult w roli chłopaka zafascynowanego homoseksualnym nauczycielem jest naprawdę przekonujący. Jeżeli ktoś pamięta go z pierwszych odcinków serialu Skins, może dojść do wniosku, że jest to rola wprost wymarzona dla tego młodego i utalentowanego aktora. Również Julianne Moore grająca Charlott (przyjaciółkę głównego bohatera) zagrała dobrze. Wykreowana przez nią kobieta nieszczęśliwa, która po nieudanym związku próbuje zdobyć względy homoseksualnego George’a jest przekonująca, podobnie zresztą jak pozostali, drugoplanowi aktorzy.

      Film przywodzi na myśl produkcje Woody'ego Allena, chociaż jest dużo cięższy. Ford „bawi się” korekcją barw, dzięki czemu nawet w przygnębiających scenach, gdy tylko coś ucieszy Georg’a, widz odczuwa to razem z bohaterem. Samotny mężczyzna może kojarzyć się ze starannie wyreżyserowanymi reklamami, ale w tym wypadku nie jest to wadą.

      Muzykę skomponował Abel Korzeniowski i film otrzymał za to nominację do nagrody Złotego Globu. Z kolei Colin Firth został wyróżniony nominacją do Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego.

      Warto poświęcić półtorej godziny na seans i przekonać się, że inność niekoniecznie musi być nachalnie okazywana i można ją zaakceptować. W dodatku jest to bardzo udany debiut reżyserski.

      Plusy:
      + bardzo dobry film - szczególnie jak na debiut
      + gra aktorska
      + "zabawa" korekcją barw
      + muzyka

      Minusy:
      + przytłaczający

      Moja ocena: 4/6

      15 września 2010

      Bękarty wojny (Inglourious Basterds)

      Bękarty wojny to jeden z najlepszych filmów Quentina Tarantino. Z pewnością nikt nie spodziewał się, że po Pulp Fiction i serii Kil Bill uda mu się stworzyć coś równie wielkiego. Szczególne wątpliwości budziły zapowiedzi sprzed kilku lat wypowiadane przez samego reżysera o tym, że jego następny film będzie opowiadał historię Żyda, który mści się na Niemcach i zabija ich... kijem bejsbolowym. Na szczęście okazało się, że Żydowski Niedźwiedź to tylko jedna z wielu barwnych postaci, a sama fabuła jest dużo bardziej rozbudowana. Jak to u Tarantino.

      Na pewno reżyserowi należą się brawa za odwagę. Finałowa scena z Hitlerem i innymi ważnymi osobistościami Trzeciej Rzeszy naprawdę robi wrażenie i nie każdy podołałby temu zadaniu. Na to czy film będzie udany – oprócz reżysera – zazwyczaj wpływają również aktorzy. W przypadku Bękartów wojny są to prawdziwe talenty.

      Największe wrażenie robi oczywiście Pułkownik Hans Landa (Christoph Waltz). Przebiegły, oczytany, inteligentny i zarazem śmieszny nazista to postać, która jest jedyna w swoim rodzaju. Za każdym razem gdy tylko Landa pojawia się na ekranie, widz śmieje się i jednocześnie boi, że tym razem tytułowym Bękartom nie uda się wyjść cało z opresji. One z kolei są naturalną konsekwencją gniewu Hitlera, któremu nie na rękę jest fakt, że niewielki oddział żydowskich żołnierzy budzi takie przerażenie wśród jego armii. Należy dodać, że wielki wpływ ma na to wspomniany już Żydowski Niedźwiedź i jego drewniana zabawka.

      Porucznikiem bękarciego oddziału jest Aldo Raine (Brad Pitt), który wykreował postać dorównującą strasznemu Landzie. Jego słynne "bon jorno" przeszło do grupy najlepszych filmowych cytatów. Ponieważ nie samą walką żyje człowiek, Tarantino do swojego filmu wprowadził charakterystyczny dla niego motyw zemsty. Shosanna Dreyfus (Mélanie Laurent) przygotowuje swój własny plan, który może odmienić wynik wojny.

      W filmie znaleźć można wiele tarantinowskich smaczków. Są to na przykład podpisy przy pojawiających się na ekranie postaciach i scena, w której widz po raz pierwszy widzi Josepha Goebbelsa (Sylvester Groth). Nie zapomniano oczywiście o prawdzie i chociaż film jest fikcją, to niektóre rzeczy zaczerpnięto z historii – nieco przerysowana scena, w której Goebbels prezentuje swój najnowszy propagandowy film (o żołnierzu, który w pojedynkę wystrzelał cały oddział przeciwników) jest tego najlepszym przykładem.

      O muzyce nic nie trzeba pisać. Wystarczy tylko powiedzieć, że jest to film Tarantino, a ścieżki dźwiękowe z jego filmów zawsze odnoszą ogromny sukces. Co ciekawe, reżyser zazwyczaj samodzielnie wybiera piosenki.

      Plusy:
      + reżyseria
      + fabuła
      + alternatywne zakończenie wojny
      + bohaterski Aldo Raine
      + okrutny Hans Landa
      + świetna muzyka
      + oryginalne podejście do tematu

      Minusy:
      - dla niektórych może być zbyt drastyczny

      Moja ocena: 5/6

      7 września 2010

      Requiem dla snu (Requiem for a Dream)

      Wiele jest filmów szokujących, ale wszystkie można zakwalifikować do jednej z trzech grup. Pierwszą stanowią filmy, których twórcy chcieliby szokować, ale im się to średnio udaje i końcowy efekt zamiast skłaniać widzów do refleksji - śmieszy lub, w najlepszym przypadku, zostaje przez nich szybko zapominany. Do drugiej można zaliczyć te, które co prawda szokują, ale robią to w sposób sztuczny. Przykładem mogą być niezbyt inteligentne produkcje gore, gdzie szok wywołują jedynie kolejne kilogramy oderwanych/wyrwanych/złamanych części ciała. Istnieje jednak nieliczna grupa filmów, które szokują uzasadnienie i sprawiają, że na wiele rzeczy widz już do końca życia będzie patrzeć trochę inaczej. Jednym z nich jest Requiem dla snu.

      Po obejrzeniu tego arcydzieła – śmiało można zastosować to określenie, gdyż na wszystkich liczących się rankingach Requiem dla snu zajmuje miejsce w pierwszej setce najlepszych filmów – niejeden widz zastanowi się pewnie nad swoim życiem i przewrotnością losu. Film Darrena Aronofsky'ego to opowieść o czterech osobach, które z różnych powodów sięgnęły po narkotyki. Główny bohater – Harry Goldfarb (Jared Leto) – zaczął niewinnie: rozprowadzał nielegalne substancje głównie w celach zarobkowych. Jego matka Sara (Ellen Burstyn) nawet nie wiedziała, że w zażywanych przez nią tabletkach na odchudzanie znajduje się silnie uzależniający narkotyk. Również Marion (Jennifer Conelly) dziewczyna Harry’ego zaczyna bardzo niewinnie... Stopniowo jednak narkotyki stają się jedyną rzeczą, która łączy ją z chłopakiem. Ostatnim z tej wspomnianej czwórki jest czarnoskóry Tyrone (Marlon Wayans). On także nie zdawał sobie sprawy jak cienka jest linia, po przekroczeniu której nie ma już powrotu.

      Jak widać bohaterowie są zróżnicowani, ale wszyscy mają jedną wspólną cechę: nieubłaganie – ku przerażeniu widza – staczają się na dno i nic nie wskazuje na to, że coś mogłoby się odmienić. Jeżeli ktoś ogląda Requiem dla snu po raz pierwszy i naprawdę będzie to robić uważnie, to pewne jest, że o filmie będzie myśleć po skończeniu seansu. Obraz Darrena Aronofsky'ego po prostu wbija się w pamięć.

      Film jest dobrze wyreżyserowany. Duże wrażenie robią krótkie ujęcia, dzięki którym reżyser mógł pokazać wiele rzeczy w stosunkowo krótkim czasie. Wystarczy wspomnieć sceny zażywania narkotyków – coś podobnego zrobił Quentin Tarantino w swoim słynnym Pulp Fiction, ale tam była to jedynie drobna wstawka. Tutaj natomiast cały film krąży wokół uzależnień i nie chodzi jedynie o substancje psychoaktywne.

      Aktorzy wypadają świetnie i o dziwo nawet Jared Leto (wokalista zespołu 30 Seconds to Mars) dobrze pasuje do swojej roli. Największe wrażenie robi jednak Ellen Burstyn, która niezwykle przejmująco odegrała uzależnioną od telewizji i tabletek matkę Harry’ego.

      O narkotykach – pomijając mniej lub bardziej udane komedie - powstało niewiele interesujących filmów. Najpopularniejsze to oczywiście Spun i My, dzieci z dworca Zoo, ale po ten barwny temat sięgnął nawet taki reżyser jak Terry Gilliam, który w swoim Las Vegas Parano zmusił Johnny'ego Deppa do wzięcia największej ilości używek jaka kiedykolwiek przewinęła się przez kinowy ekran. Nie ma jednak co ukrywać - to właśnie Requiem dla snu jest spośród nich wszystkich jedynym filmem, którego nie da zapomnieć.

      Plusy:
      + film jedyny w swoim rodzaju
      + skłania do refleksji
      + bardzo dobrze wyreżyserowany
      + straszny
      + odpowiednio dobrani aktorzy
      + muzyka, a konkretnie melodia, która stałą się kultowa
      + jeden z filmów, które koniecznie trzeba obejrzeć

      Minusy:
       - niektóre z postaci drugoplanowych są nieco sztuczne

      Moja ocena: 5/6

      30 sierpnia 2010

      Incepcja

      Christopher Nolan to wyjątkowy reżyser, który lubi wyzwania. Pokazał to w 2005 roku, kiedy podjął się reżyserii filmu Batman: Początek. Było to dosyć ryzykowne zważywszy na fakt, że pierwszy Batman – wyreżyserowany przez Tima Burtona – cieszy się do tej pory ogromnym uznaniem fanów. Nowa wersja przygód Człowieka-nietoperza okazała się na szczęście produkcją udaną i jak było do przewidzenia, Nolan dostał zielone światło na kontynuowanie serii.

      Kolejnym filmem reżysera był Mroczny Rycerz. Po raz pierwszy film o Batmanie nie miał Batmana w tytule. Nie wszyscy uważali to za słuszną decyzję, ale... film otrzymał sześć nominacji do Oscara i zgarnął dwie statuetki. Wtedy jednak reżyser zaskoczył wszystkich. Powiedział, że zamiast trzeciej części nowego Batmana zrobi film, którego akcja będzie się działa we śnie. Chodziło oczywiście o pomysł, który z czasem przerodził się w genialną Incepcję.

      Z pewnością jest to jak do tej pory najlepszy film tego reżysera. Surrealistyczny obraz porównywany do Matrixa zdobył uznanie widzów i krytyków na całym świecie. Incepcja nie jest jednak kopią lub plagiatem dzieła Wachowskich, chociaż na pierwszy rzut oka wiele elementów jest podobnych. Pewne jest jednak to, że jeżeli ktoś pokochał Matrixa za oryginalną fabułę i zagmatwane zwroty akcji, to oglądając Incepcję poczuje się jak... we śnie. Stanowi on zresztą podstawę filmu, gdyż głównym bohaterem jest Dom Cobb (Leonardo DiCaprio), który jest najlepszy w wykradaniu informacji od ludzi, którzy śnią. Wykradanie nie jest trudne i zajmuje się nim wiele osób. Cobb jednak jest w tym najlepszy i dlatego otrzymuje wyjątkowe zlecenie – musi zaszczepić idee w umyśle spadkobiercy pewnego biznesmena. Jeżeli mu się powiedzie, to w końcu jego papiery zostaną „wyczyszczone” i znowu będzie mógł być ze swoimi dziećmi, dlatego też postanawia on użyć wszystkich dostępnych środków – z jednego snu wchodzi do drugiego, a z niego...

      Incepcja jest filmem niezwykle dopracowanym. Można oglądać go po kilka razy, a i tak nie znajdzie się żadnej większej niespójności. Ich po prostu nie ma! Należy jednak pamiętać o jednym – oglądając ten film nie można sobie pozwolić nawet na chwilę nieuwagi, gdyż ciężko będzie wtedy ogarnąć cały zamysł reżysera.

      Nowy film Nolana zachwyca również muzyką, która została świetnie dopasowana. Motywy wykorzystane w Incepcji doskonale budują napięcie. Obsadę filmu stanowią niemal same gwiazdy - Michael Caine, Leonardo DiCaprio, Marion Cotillard, Joseph Gordon-Levitt (grany przez niego Arthur to najlepiej ubrana postać w całym filmie), Marion Cotillard (znana z filmu Wrogowie publiczni - grała dziewczynę Johna) i inni – więc ciężko zarzucić coś ich grze aktorskiej. DiCaprio zrobił niemałe postępy od czasów Titanica.

      Co ciekawe, niektórzy zaliczają Incepcję do gatunku heist film (należą do niego między innymi Wściekłe psy Quentina Tarantino), który jak do tej pory nie ma swojego polskiego tłumaczenia. Określa on filmy, w których bohaterowie próbują coś ukraść. Sztukę tę do perfekcji opanował Christopher Nolan, którego najnowszy film trwa około dwóch i pół godzin, a po seansie widz ma ważenie, że minęło zaledwie kilka minut.

      Plusy:
      + genialna fabuła
      + DiCaprio w końcu zmężniał
      + przekonywująca rola Marion Cotillard
      + świetna reżyseria
      + odpowiednio dobrana muzyka
      + scena z załamaniem się drogi

      Minusy:
      - początek niezbyt zachęcający do seansu
      - nie ma chwili wytchnienia dla umysłu
      - mało efektów specjalnych

      23 sierpnia 2010

      Historia filmu

      Koniec roku 1892 lub początek 1893… Thomas Alva Edison po wielu mniej lub bardziej udanych próbach buduje w końcu kinetoskop. Jest to urządzanie umożliwiające jednej osobie obejrzenie ruchomych obrazów. Pierwszym filmem jaki został nakręcony do kinetoskopu nosił tytuł Kichanie Freda Ott i trwał około pięciu sekund.

      Gdyby nie wynalazek Edisona, prawdopodobnie dwaj francuzi - Louis i August Lumière nigdy nie stworzyliby kinematografu, który umożliwiał jednoczesne oglądanie wyświetlanego obrazu większej ilości osób. Słowo kinematograf składa się z dwóch greckich słów: kinematos – ruch, gráphein – pisać. Oficjalna data opatentowania tego wynalazku to 12 luty 1895 roku. Już 28 grudnia odbyła się pierwsza publiczna projekcja w mieszczącym się w Paryżu Salonie Indyjskim Grand Cafe. Wyświetlono wówczas kilka filmów, wśród których znalazło się słynne Wyjście robotników z fabryki. Ten dzień oficjalnie został uznany za początek kina, a tym samym za symboliczny moment narodzin dziesiątej muzy.

      Rzecz jasna wszystkie te filmy, jak również i wiele następnych, było filmami niemymi. Ten stan rzeczy – w co trudno uwierzyć w dzisiejszych czasach – trwał trzydzieści dwa lata! Dopiero w 1927 roku (dokładna data to 6 października) pokazano film dźwiękowy. Był to Śpiewak jazzbandu, czyli największe dzieło braci Warnerów. Warto w tym miejscu zatrzymać się i zgłębić historię owych braci. Albert, Sam i Harry to żydowscy emigranci, którzy uciekli przed zaborem rosyjskim z ziem polskich. Założyli wspólnie firmę Warner Bros, która z czasem stałą się jednym z największych na świecie dystrybutorów filmowych. Jedyną realną konkurencję stanowi dla nich firma Walta Disneya.

      Kolejnym milowym krokiem dla branży filmowej było wprowadzenie koloru do smutnych, czarno-białych produkcji. Pierwszym polskim filmem zrealizowanym w ten sposób była amatorska produkcja, zatytułowana Piękno księstwa łowickiego (1937 rok). Film ten został zrealizowany na wąskiej taśmie i otrzymał ponoć nawet jakieś nagrody (brak szczegółowych danych), ale niestety – nie zachował się żaden jego egzemplarz. Jeżeli chodzi o filmy zagraniczne, to ciężko dokładnie wskazać pierwszy film zrealizowany w kolorze. Wynika to z tego faktu, że już nawet obraz Annabelle's Butterfly Dance nakręcony w 1894 r. został jakiś rok później pomalowany przez samego Edisona i wyświetlany w kinach. W każdym razie przyjęło się, że jedne z pierwszych produkcji kręconych na taśmach kolorowych zrealizował Walt Disney i były to krótkie filmy animowane. Było to gdzieś około roku 1925.

      Gatunków filmowych istnieje obecnie około sześćdziesięciu; przy założeniu, że osobno liczy się na przykład komedia dokumentalna i komedia kryminalna. Najpopularniejsze w dzisiejszych czasach podstawowe gatunki to między innymi: akcja, sensacja, dramat, komedia, fantasy, thriller, film erotyczny. Co do gatunku tych produkcji, które pojawiły się jako pierwsze, to z oczywistych powodów były to głównie filmy krótkometrażowe, nieme i najczęściej dokumentalne.

      Kino nieustannie się rozwija i chociaż już raczej nie doświadczymy takich rewolucji jakimi kiedyś było wprowadzenie dźwięku czy koloru, to filmowcy wciąż potrafią nas zaskoczyć. Taka sztuka udała się Jamesowi Cameronowi, który swoim najnowszym dziełem – Avatarem – pokazał światu, że jest prawdziwym mistrzem filmowego fachu. Pierwsze filmy w technologii realizowano już w latach 20., ale to dopiero Cameron zaprojektował specjalne kamery, dzięki którym wspomniany już Avatar jest filmem naprawdę perfekcyjnie zrealizowanym. Wciąż jest to jednak efekt trójwymiarowości wymagający od nas stosowana okularów. Co przyniesie przyszłość – zobaczymy, a raczej: obejrzymy.

      Filmy fascynują mnie już od kilku lat. Uważam, że są one jedną z najwspanialszych form sztuki i każdy powinien zapoznać się przynajmniej z kilkoma pozycjami, aby mógł być na bieżąco z tą dziedziną sztuki i mieć przynajmniej minimalny, własny pogląd na kino. Bez tego bowiem ciężko jest posiadać własne zdanie i łatwo ulec opiniom różnym recenzentom oraz krytykom filmowym, którzy wcale nie muszą mieć racji. W końcu nawet recenzje filmów są najczęściej obiektywne.

      Tekst autorstwa Agaty Hrebień

      16 sierpnia 2010

      Maximum Overdrive (Maksymalne przyśpieszenie)

      Maksymalne przyśpieszenie to film, do którego Stephen King napisał scenariusz. Oparty jest on na jego opowiadaniu i co więcej, reżyserii podjął się sam... King. Czy fani mistrza horroru mogą chcieć czegoś więcej? Niestety – mogą.

      Nawet fabuła filmu powinna uświadomić miłośnikom literackich dzieł tego autora, że tym razem coś nie wyszło. Otóż kometa Rhea-M przelatuje nad Ziemią i przez kilka dni planeta będzie się znajdować w jej ogonie. Czy ma to jakieś znaczenie? Tak, gdyż z niewyjaśnionego powodu niektóre urządzenia zaczynają buntować się przeciwko swoim stwórcom. Dlatego też w Maksymalnym Przyśpieszeniu pełno jest krwiożerczych ciężarówek i innych maszyn – takich jak elektryczny nóż, kosiarka i szafy grające - które skutecznie eliminują ludzi.

      Jeżeli jest ktoś, kogo powyższy opis nie zniechęcił, powinien on nastawić się na widowisko klasy B. Z takim podejściem można obejrzeć ten reżyserski debiut pisarza.

      Gra aktorska ogólnie jest słaba, w niektórych przypadkach najwyżej średnia. Ujęcia za to nie są wcale najgorsze, co w przypadku debiutu jest zaskakujące. Film posiada jednak pewną niewątpliwą zaletę – jest nią... muzyka! W większości odpowiada za nią AC/DC, więc naprawdę jest czego słuchać. Co ciekawe – w jednej z pierwszych scen filmu można nawet zaobserwować czarnego busa z logo tego zespołu.

      Każdy kto chciałby zapoznać się z bardziej wartościowymi filmami opartymi na twórczości Stephena Kinga, to bez wątpienia powinien sięgnąć po takie produkcje, jak: 1408 (świetny horror), Mgła (niezbyt straszny, ale za to udany), Sekretne Okno (jak zwykle wspaniała rola Deppa), Skazani na Shawshank (absolutny klasyk!) i Zielona Mila (przepiękny dramat). Maksymalne przyśpieszenie można za to spokojnie pominąć.

      Plusy:
      + muzyka AC/DC
      + King jako reżyser podołał zadaniu

      Minusy:
      - nudny
      - King jako scenarzysta zupełnie się nie spisał
      - bezsensowny
      - gra aktorska
      - błędy (np. ludzie z ekipy obecni w filmie)

      Moja ocena: 3/6

      9 sierpnia 2010

      Paintball

      Paintball – film reklamowany jako „Najmocniejszy film akcji tego lata!” i „Najkrwawsza potyczka ekranowa od czasu Predatora”. Obraz twórców Rec (który był filmem naprawdę udanym). Hasło z plakatów „Nie grasz… nie żyjesz!” powinno zostać sformułowane inaczej: Oglądasz – kretyniejesz.

      Przyznam, że po twórcach filmu Rec spodziewałem się czegoś naprawdę udanego, co chociaż częściowo dorównywałoby temu obrazowi. Niestety tak nie jest. Już pierwsze minuty filmu mogą wzbudzić słuszne obawy u widza o jakość produkcji, przy której będzie musiał spędzić około półtorej godziny. Później jest troszkę lepiej, chociaż zastanawiałem się dlaczego gracze paintballa są wiezieni na miejsce rozgrywki w workach na głowach oraz ze skutymi rękami. Prawdopodobnie służyło to budowaniu klimatu, ale nigdy nie wiadomo. Szczególnie w filmach takich jak ten, które zapowiadane są dosyć szumnie, a rzeczywistość wygląda całkowicie inaczej.

      Nielogicznych błędów jest w firmie dużo. Dwa największe, które rzuciły mi się w oczy to scena, w której dziewczyna z kamizelką kuloodporną próbuje wmieszać się w tłum, a przeciwnik jej nie zauważa (chociaż wcześniej wyraźnie powiedziano, że kamizelka jest łatwa do zlokalizowania – zresztą tylko ona ją nosiła) oraz to, że do Słowaka (albo Rosjanina) przez cały film, a przynajmniej do chwili, w której znika on z ekranu, wszyscy zwracają się… Polaku. Najbardziej irytująca i drażniąca w filmie była jednak praca kamery – gdybym chciał oglądać niewyraźne i niestatyczne ujęcia, to bym po prostu siedział i machał przez cały seans głową. O ile w przypadku wspomnianego już Rec filmowanie z ręki było wielkim plusem to tutaj woła o pomstę do nieba. Mam nadzieję, że operator zmuszony został do oglądania swojego „dzieła”.

      Fabułę można streścić w jednym zdaniu (zrobiono to zresztą w zwiastunie filmu oraz na ulotkach reklamowych): grupa doświadczonych graczy w paintballa jedzie na niezwykle trudne rozgrywki i w pewnej chwili orientują się, że ktoś używa prawdziwej amunicji… Wiedziałem, że jest to zbyt płytka historia, aby dało się ją przedstawić w ponad godzinnym filmie, ale chciałem zobaczyć co z tego wyniknie. Film można porównać do czegoś co powstałoby z połączenia Snajpera i Hostelu. Generalnie - nie polecam. Widziałem w życiu tylko dwie gorsze produkcje.

      Plusy:
      + pod koniec filmu staje się on nieco nieprzewidywalny
      + stroje graczy wyglądają naprawdę profesjonalnie

      Minusy:
       - praca kamery
      - gra aktorska
      - fabuła
      - nielogiczny
      - bezsensowny
      - niedopracowany

      2 sierpnia 2010

      Boogeyman

      Film Boogeyman z 2005 roku nie jest pierwszym, w którym próbowano przedstawić historię potwora z szafy. Wcześniejszy obraz nosił tytuł… The Boogeyman (1982 r.) i był oparty na opowiadaniu autorstwa Stephena Kinga. Za nowszą wersję odpowiada reżyser Stephen T. Kay, mający w swoim dorobku między innymi takie filmy jak Życie na krawędzi, Ćpuny i Polowanie na potwora. Najprawdopodobniej nie jest to zbyt przekonujący argument, aby poświęcić prawie półtorej godziny na obejrzenie Boogeymana, dlatego warto również wspomnieć o osobach odpowiedzialnych za wyprodukowanie tego filmy. Są to Robert G. Tapert i Sam Raimi oraz kilka mniej znanych osób. Dla niektórych nazwisko Raimiego jest wystarczającą reklamą. Jego kultowe Martwe zło na stałe weszło już do klasyki filmów grozy, a świetne (chociaż niedocenione) Wrota do piekieł są naprawdę udanym filmem.

      Głównym bohaterem filmu (nie licząc oczywiście Boogeymana) jest Tim Jensen. Jego życie pozornie jest godne pozazdroszczenia, ale w rzeczywistości przepełnia je nieustanny strach. Tim od czasu, gdy był małym chłopcem, ciągle wierzy, że jego tatę porwał potwór z szafy i on sam jest kolejnym jego celem. Dlatego też unika wszystkich miejsc i mebli, które mogą stanowić potencjalne zagrożenie. W jego pokoju nie ma ciemnych kątów, drzwiczki od szafek są poodkręcane, a lodówka posiada przezroczyste zamkniecie. Niestety pewnego dnia otrzymuje od wujka wiadomość, że stan jego matki się pogorszył i powinien ją odwiedzić. Postanawia, że przy okazji prześpi się w swoim pokoju, którego unikał od czasu tajemniczego zniknięcia swojego taty…

      Fabuła jest więc ciekawa i tak naprawdę choć każdy przynajmniej raz w życiu słyszał o potworze z szafy, to mało osób zna jego dokładniejszą historię. Film jest przeciętny, ale w niektórych momentach rzuca się w oczy styl Sama Raimiego i są to najlepsze sceny w całej produkcji. Rozczarowuje jedynie zakończenie, ale przecież średniej klasy horror nie musi wcale mieć głębszego przesłania.

      Zanim ktoś zdecyduje się na obejrzenie tego filmu powinien pamiętać o tym, że chociaż momentami można się przestraszyć – głównie w scenach, w których coś wyskakuje znienacka, nie jest on zbyt straszny – zwłaszcza w porównaniu z takimi produkcjami jak Czwarty stopień czy Rec - a momentami wręcz nudzi. Tak samo jak z poziomem straszności jest również z grą aktorską, muzyką i reżyserią. W pojedynkę Raimi nie mógł uratować całego filmu.

      Plusy:
      + widać wpływ Sama Raimiego
      + klimatyczny sposób na pokonanie potwora
      + nie jest straszny, więc każdy może go obejrzeć
      + film na zabicie czasu

      Minusy:
      - nieprzekonywująca gra aktorska
      - jeden z gorszych filmów tego reżysera
      - nie pierwszy i nie ostatni z tej serii

      Moja ocena: 3/6

      1 sierpnia 2010

      Rozwiązanie konkursu z autografem Sylwestra Maciejewskiego

      Ze wszystkich nadesłanych wiadomości najbardziej spodobała nam się ta, której autorem jest użytkownik pioge7. Jego argumenty przekonały nas w największym stopniu i dlatego też to do niego powędruje nagroda. Serdecznie gratulujemy zwycięzcy, a pozostałych użytkowników zapraszamy do uważnego obserwowania naszego serwisu, gdyż niedługo najprawdopodobniej zostanie ogłoszony nowy konkurs.
      Informujemy również, że filmowerecenzje.blogspot.com zostały poszerzone o dział filmowe ciekawostki, których skróty znajdują się w prawym menu (pod reklamą). Wystarczy na nie kliknąć, aby trafić do nowej części serwisu. Nie jest to koniec zmian i w najbliższym tygodniu pojawią się kolejne, dzięki którym strona będzie jeszcze ciekawsza.

      Przypominamy również, że wszelkie uwagi, sugestie i propozycje współpracy można kierować na adres filmowerecenzje@gmail.com. Każdego maila czytamy z wielką uwagą.

      Jeżeli zaś chodzi o najbliższe recenzje, to jutro zostanie zamieszczony tekst na temat filmu Boogeyman, który wbrew pozorom ogląda się całkiem przyjemnie.

      26 lipca 2010

      Californication – sezon I

      Długo zastanawiałem się czy recenzje seriali będą w ogóle zamieszczane na tej stronie. W końcu doszedłem do wniosku, że można spróbować. Na pierwszy ogień miało pójść Miasteczko Twin Peaks, którego jestem wielkim fanem, ale znalazłem serial, który urzekł mnie jeszcze bardziej. I chociaż ciężko mi napisać coś co byłoby na poziomie jego dialogów, to jednego jestem pewien – Californication to najlepszy serial jaki do tej pory został nakręcony.

      Postać Hanka (w tej roli wystąpił świetny David Duchovny) – pisarza, który chwilowo cierpi na brak weny – została wymyślona przez Toma Kapinosa. Jest on również głównym scenarzystą i producentem. Sezon pierwszy składa się z dwunastu odcinków. Widz ma okazję zapoznać się z życiem pisarza, jego rodziną i najbliższymi przyjaciółmi. Pojawia się tu również wiele postaci drugoplanowych, które często odgrywają kluczowe role. Jeżeli tylko komuś nie przeszkadza lekko obrazoburczy sen, którym rozpoczyna się pilotażowy odcinek, to już od tego momentu można pokochać ten serial. Inteligentne dialogi, świetna gra aktorska, najlepsza jak do tej pory rola Davida Duchovnego, ciekawy scenariusz, nieprzewidywane zwroty akcji, dobre ujęcia, rockowa muzyka, liberalne podejście do spraw seksu (wymagała tego niezaspokojona chuć głównego bohatera)… zalety serialu można ciągnąć niemal w nieskończoność.

      Nie jest to jednak tylko prosta forma rozrywki, jakby się mogło początkowo wydawać. Chociaż można obejrzeć Californication i skupić się jedynie na jego warstwie powierzchownej, to metaforyczne znaczenie niektórych scen, tekstów i wydarzeń sprawiają, że nawet podczas drugiego i trzeciego seansu wciąż można odkryć coś nowego. Podstawowe przesłanie jest oczywiste - duża ilość partnerów nie uszczęśliwi kogoś, kto jest naprawdę zakochany.

      Oprócz wspomnianej już wspaniałej roli Duchovnego, warto wymienić również innych aktorów, którzy sprawiają, że serial ten ogląda się niczym najlepszy film: Natascha McElhone, Evan Handler, Madeleine Martin (ta młoda aktorka jest swoją drogą bardzo podobna do perkusistki Meg White), Pamela Adlon i Madeline Zima.

      Akcja w serialu momentami jest naprawdę zaskakująca i tak naprawdę nigdy do końca nie wiadomo, w jakim nastroju zakończy się dany odcinek. Zawsze jednak dzieje się to przy dźwiękach dobrze dobranej muzyki, która dodatkowo podnosi wartość serialu. Żeby nie zdradzać nikomu fabuły – nawet, jeżeli pierwszy sezon kończy się happy endem lub jego brakiem, to warto pamiętać o tym, że istnieją kolejne odcinki!

      Plusy:
      + jedyny w swoim rodzaju
      + wciąga
      + można bez znudzenia obejrzeć cały sezon za jednym podejściem
      + muzyka
      + świetna gra aktorska
      + Hank, który pod każdym względem przebija Muldera z serialu Z Archiwum X
      + na pierwszym sezonie seria się nie kończy
      + ładna i klimatyczna wejściówka

      Minusy:
      - krótkie odcinki

      24 lipca 2010

      Konkurs – wygraj zdjęcie z autografem Sylwestra Maciejewskiego!

      Sylwester Maciejewski to aktor, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Wystąpił on między innymi w filmach Ryś, Stara baśń, Kariera Nikosia Dyzmy, Wiedźmin, Kiler-ów 2-óch i wielu innych. Duża popularność przyniosła mu również rola Solejuka z serialu Ranczo.

      Mamy dla Was konkurs, w którym można wygrać zdjęcie pana Sylwestra Maciejewskiego z autografem, które podpisał specjalnie z tej okazji:


      Ponieważ są wakacje i nie chcemy nikogo zamęczać skomplikowanymi zadaniami, zasady są proste. Zdjęcie otrzyma osoba, która prześle do nas recenzję dowolnego filmu lub po prostu napisze, dlaczego chciałaby dostać tę nagrodę.

      Jak widać szanse ma każdy, dlatego też nie zwlekajcie i jak najszybciej wysyłajcie swoje odpowiedzi lub recenzje na adres filmowerecenzje@gmail.com. W tytule wystarczy napisać KONKURS. Na odpowiedzi czekamy do niedzieli 31-ego lipca. Zwycięzca konkursu zostanie poproszony o przesłanie adresu, na który następnie zostanie przesłane zdjęcie.

      Życzymy powodzenia!

      19 lipca 2010

      Waterworld (Wodny świat)

         Post-apokaliptyczny Wodny świat to – po uwzględnieniu inflacji – jeden z najdroższych filmów wszech czasów. Chociaż przez większą część seansu tego nie widać to w kilku scenach można zobaczyć na co zostały przeznaczone te pieniądze. Film pochodzi z 1995 roku i nawet dzisiaj naturalnie wygląda podwodne miasto, które bezimienny pokazuje swojej towarzyszce. Efektowna jest też jego super żaglówka i balon, którym podróżuje owy żeglarz.

      Krytycy nie napisali o filmie zbyt wielu dobrych słów, co może zdziwić przeciętnego widza, który będzie miał okazję zobaczyć Wodny świat na własne oczy. Fabuła filmu jest ciekawa i chociaż przewidywalna, to wciąga. Akcja dzieje się w mniej więcej naszych czasach – w pewnej scenie człowiek ryba przegląda numery magazynu National Geographic. Cały świat zalany jest przez wodę i jedynie podróżnicy, którzy pływają na swoich statkach, próbują odnaleźć mityczny, suchy ląd. Jedni uważają, że to zwykłe bajki. Drudzy, że ląd naprawdę istnieje. Jest też mała dziewczynka, która posiada na plecach wytatuowaną tajemnicza mapę…

      Kevin Costner, który wcielił się w role głównego bohatera – bezimiennego człowieka rybę – nie stworzył może i żadnej przełomowej kreacji, ale jego postać jest przekonująca. Podobnie jest z Jeanne Tripplehorn, która zagrała Helen, czyli opiekunkę małej dziewczynki. Pozostali wypadli średnio – większość aktorów nie potrafiła zachować złotego środka i albo grają zbyt dramatycznie albo zbyt komediowo. Ciekawostką jest to, że jedną ze „złych” postaci, odegrał Jack Black (lider zespołu Tenacious D).

      Podsumowując, film warty obejrzenia, ale jeżeli ktoś widział go w przeszłości, to niech lepiej na tym poprzestanie, gdyż może się rozczarować.

      Plusy:
      + kilka ciekawych scen
      + pomysł na świat po potopie
      + brak błędów związanych z realizacją

      Minusy:
      - przewidywalny
      - momentami bardzo nieprawdopodobny
      - muzyka nie zapada w pamięć

      Moja ocena: 4/6

      12 lipca 2010

      People I Know (Ludzie, których znam)

         Ludzie, których znam to film, jakiego nie powinno oglądać się mając zły nastrój. Obraz Daniela Algranta to historia Eliego Wurmana (w tej roli świetny Al Pacino), którego dobre lata już dawno minęły. Niegdyś był on znanym oraz cenionym specjalistą od public relations i znał – jak sam wielokrotnie powtarza – „wszystkich”. W porównaniu z poprzednim życiem bardzo depresyjnie wygląda to obecne – Eli ma wielki problem nawet ze zrealizowaniem zbiórki pieniędzy na pewien szczytny cel. Wszystko dodatkowo komplikuję się w chwili, w której przypadkowo zostaje wmieszany w morderstwo znanej aktorki. Czy uda mu się powrócić w wielkim stylu?

      Wspomnianą prezenterkę gra Tea Leoni, która dobrze wypadła w tej roli. Szczególnie naturalne są sceny, w których próbuje ona psychicznie poniżyć Eliego i pokazuje, jak bardzo gardzi ludźmi pracującymi w ten sposób co on. Z bardziej znanych osób w filmie można ujrzeć również Kim Basinger, jednak jej rola nie dała aktorce większych możliwości na pokazanie talentu. Po prostu przewija się gdzieś w tle. Ciekawą kreację stworzył Ryan O'Neal, który świetnie zagrał dwulicowego pracodawcę głównego bohatera. Najlepiej ze wszystkich wypada jednak Al Pacino i jego gra aktorska jest na takim samym, wysokim poziomie jak miało to miejsce na przykład we wcześniejszym Adwokacie diabła.

      Obserwując nieustannie pojawiające się przeciwności z jakimi musi mierzyć się Eli Wurman można dojść do wniosku, że Nowy Jork to miasto pełne fałszu i krótkotrwałych znajomości, które oparte są jedynie na interesach. O to zresztą chodziło reżyserowi.

      Plusy:
      + świetna kreacja Ala Pacino
      + wciągająca fabuła

      Minusy:
      - niewykorzystany potencjał
      - jeden z najgorszych lektorów
      - po za Elim brakuje w filmie ciekawych postaci

      Moja ocena: 3/6

      8 czerwca 2010

      Girl with a pearl earring (Dziewczyna z perłą).

      Film pt. Dziewczyna z perłą został nakręcony w 2003 roku przez brytyjskiego reżysera Petra Webbera. Powstał on na podstawie historii napisanej przez Tracy Chevalier, która opowiada o Johannesie Vermeerze, a dokładniej o okolicznościach powstania, jak i pracy nad obrazem zatytułowanym… Dziewczyna z perłą.

      W rolę malarza wcielił się rodowity Anglik – Colin Firth, a tytułową dziewczynę (Griet) zagrała Amerykanka – Scarlett Johansson. Akcja filmu toczy się w Holandii, w mieście Delft. Czas akcji to wiek XVII – rok 1665.

      Piękna, siedemnastoletnia Griet zmuszona jest szukać pracy, ponieważ jej ojciec traci wzrok. Rodzina zostaje pozbawiona stałego dochodu. Dziewczyna przyjmuje pracę jako służąca w domu Vermeera. Malarz zwraca coraz większą uwagę na niewiastę. Postrzega w niej pokrewną duszę; uważa, że ona tak samo jak on, posiada wyczucie światła oraz barw. Vermeer maluje swe obrazy miesiącami, zarabiając na utrzymanie rozrzutnej rodziny. Tajemniczy związek ze służką napawa go weną. Dzięki naciskom mecenasa Van Ruijvena na naszych oczach powstaje niejedno działo znakomitego, holenderskiego artysty.

      Uważam, że film jest warty obejrzenia. Posiada wiele walorów poznawczych, dowiemy się z niego między innymi o życiu w XVII wieku oraz poznamy biografię Johannesa Vermeera. Dodatkową wartość artystyczną film uzyskuje dzięki idealnie dobranej, pięknej i wzruszającej muzyce oraz niesamowitym zdjęciom. Doskonała reżyseria i scenografia to jego kolejne plusy. Jedynym minusem jest kostiumografia, która kompletnie nie przypadła mi do gustu. Stroje wydały mi się mało realistyczne i jakby za duże, a makijaż i fryzury nie przypominały lat 70. XVII wieku…

      Plusy:
      + wzruszająca muzyka
      + niesamowite zdjęcia
      + doskonała reżyseria i scenografia

      Minusy:
      - kostiumografia

      30 maja 2010

      Ciacho

         Kilka miesięcy czekałem aby obejrzeć ten film, ale nie miałem jakoś okazji. Od razu zachęciła mnie do tego obsada: Kot, Karolak, Małaszyński, Bosak, Liszowska... a nawet znana większości internautom Pani Basia, oraz kandydat na prezydenta Białegostoku - Krzysztof Kononowicz! Miał być hit, wyszło niezupełnie.

      Fakt, subiektywnie patrząc byłem zachwycony, ale będąc obiektywnym, większość żartów to dobrze znane wszystkim dowcipy, powiedzonka i odzywki. Sam początek filmu nawiązuje do dość nietypowego dylematu, opisanego obszernie na jednym z for internetowych.

      Pozytywnie zaskoczyła mnie gra aktorów, gdyż nigdy nie przypuszczałbym, że zobaczę Małaszyńskiego w roli wsiowego głupka, a Bosaka jako pantoflarza z lękiem przed żoną. Wyszło to jednak znakomicie. Karolek, którego gra Małaszyński rozbrajał mnie swoim zachowaniem. Oby Pan Paweł miał okazję jeszcze raz wcielić się w tę postać.

      Jeszcze parę moich uwag: tytuł Ciacho niezbyt odnosi się do fabuły filmu, więc byłem nieco zdziwiony, iż to nie była typowa komedia romantyczna. No i pozytywnym aspektem filmu z pewnością jest ścieżka dźwiękowa, świetnie dopasowana do poszczególnym momentów.

      Podsumowując, film na plus - może i nie tak jak to wszędzie ogłaszano, ale na pewno jest to jedna z lepszych polskich komedii ostatnich miesięcy.