12 października 2010

Joe Black (Meet Joe Black)

W świadomości większości ludzi śmierć najczęściej przybiera formę żeńską. Pani Śmierć, ta śmierć. Zdarzają się jednak wyjątki. W książkach popularnego angielskiego pisarza fantasty - Terry'ego Pratchetta – śmierć jest rodzaju męskiego i posiada bardzo specyficzny charakter. Podobną sytuację możemy zaobserwować w filmie Joe Black w reżyserii Martina Bresta. Jak na film z 1998 roku obraz dziwi długością – prawie trzygodzinna produkcja może z tego powodu odstraszać niektórych widzów, ale nie będzie to czas zmarnowany, ponieważ film jest naprawdę ciekawy. 

Susan Parrish (Claire Forlani) po tym, jak wysłuchała przydługiego wykładu ojca na temat miłości i tego, że zasługuje na kogoś dużo lepszego niż jej obecny partner, spotyka w kawiarni wyjątkowego młodzieńca. Od słowa do słowa ich rozmowa przeradza się w coś więcej niż grzecznościowy dialog pomiędzy nieznajomymi osobami, ale niestety – trzeba się pożegnać i każdy odchodzi w swoją stronę. W międzyczasie siostra Susan dokłada wszelkich starań, aby nadchodząca impreza urodzinowa ich ojca była wyjątkowa. Nie wiadomo jednak czy tak będzie, gdyż ojca odwiedza Śmierć, pod postacią mężczyzny zwanego Joe Black (Brad Pitt), który chce z bliska przyjrzeć się życiu ludzi. Nieprawdopodobne?
   Wszystko jest tak zrealizowane, że elementów fantastycznych prawie tu nie znajdziemy w przeciwieństwie do licznych scen, które wprawią widza w chwilę zadumy. Na pewno nie powinny rezygnować z obejrzenia filmu Joe Black przeciwnicy fantastyki, gdyż stracą możliwość poznania naprawdę ciekawej historii. Muzyka skomponowana przez Thomasa Newmana jest bardzo dobra, a sceny wzruszające niewątpliwie zawdzięczają jej swoją siłę wyrazu.
   Jeżeli ktoś wzruszył się na Titanicu, to prawie na pewno podobnie będzie przy tym filmie. Brad Pitt w niektórych scenach jest bardzo irytujący, ale w końcu nikt nie powiedział, że Śmierć musi być miłą i ugodową osobą, która od razu będzie znać zwyczaje ludzkie. Tak nie jest, co na szczęście przełożyło się na kilka nieoczekiwanych scen. Chociażby ta, w której Joe Black poznaje smak masła orzechowego. Ponieważ jest to melodramat, mamy tu również niegodziwego bohatera (zwyczajnego śmiertelnika), który czyha na pieniądze wspomnianego już bogatego ojca Susan - Williama Parrisha (Anthony Hopkins). Gra aktorska tego ostatniego zasługuje na szczególną uwagę, gdyż świetnie poradził sobie z rolą żywiołowego starca, który wiódł udane życie, spełnił się zawodowo, a jego największym skarbem były córki – przynajmniej jedna z nich, gdyż druga zawsze czuła się nieco gorsza. 

Zakończenie jest o tyle dobre, że można je interpretować na wiele sposobów. Niektórzy jednak twierdzą, że scenariusz był niedopracowany i dlatego każdy musi na niektóre pytania odpowiedzieć sobie sam. Oglądanie codzienności życia ludzkiego oczami Śmierci pomaga zrozumieć, że tak naprawdę wiele rzeczy, za którymi wszyscy gonią, w rzeczywistości jest mało istotnych.

Plusy:
+ potrafi wzruszyć
+ interpretacja śmierci
+ Brad Pitt, który świetnie poradził sobie z zagraniem praktycznie dwóch różnych osób
+ zakończenie
+ wątek starszej kobiety z Jamajki i jej dialogi ze Śmiercią

Minusy:
- za długi
- momentami bardzo przeciętny
- nieco komercyjny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz