9 marca 2010

Alicja w Krainie Czarów

Do 2009 roku istniało już co najmniej kilkanaście różnych adaptacji słynnej książki Charlesa Lutwidge'a Dodgsona (bardziej znanego jako Lewisa Carrolla), w tym najbardziej znana z Whoopie Goldberg w roli Kota z Cheshire. Kiedy jednak ogłoszono, że za najnowszą wersję odpowiedzialny będzie Tim Burton - który niemal dla każdego jest albo kultowy, albo dziwaczny i niezrozumiały - a w roli Szalonego Kapelusznika wystąpi słynna muza (muz?) Tima, czyli Johnny Depp, nie było już wątpliwości, która produkcja będzie najoryginalniejsza.

Tim już w jednym z pierwszych swoich dzieł, czyli kilkuminutowej, czarno-białej animacji, gdzie narratorem był nikt inny jak Vincent Price umieścił elementy, które z czasem stały się czymś w rodzaju wizytówki - pokręcone cienie, czarny humor, niecodzienni bohaterowie i podkrążone oczy - chociaż te ostatnie, to właściwie pojawiły się dopiero w Edwardzie Nożycorękim - i przez lata konsekwentnie podążał drogą oryginalnego artysty. Artysty, którego dziwaczne historie doskonale wpasowałyby się w niecodzienny świat, w którym przyszło przeżyć Alicji jej oniryczną przygodę.

W adaptacji Burtona, Alicje gra Mia Wasikowska, mająca ponoć polskie korzenie. Kapelusznikiem jest wspomniany już Johnny, a Czerwoną Królową - Helena Bonham Carter. Jest jeszcze Anne Hathaway jako Biała Królowa. Według mnie - odpowiednie osoby, w odpowiednich rolach. A reszta? W większości są to wygenerowane komputerowo postacie, co zważywszy na wysoką jakość efektów specjalnych w filmie, nie umniejsza im niczego w najmniejszym stopniu. Jedynym nieefektywnym efektem było 3D samo w sobie - film nakręcono w technologi 2D i dopiero później postanowiono co nieco "doprawić", dzięki czemu bilety kosztują prawie 2 razy więcej. Najbardziej trójwymiarowe to chyba były napisy tytułowe.

Sama historia opowiedziana jest w sposób oryginalny, ujrzymy tu zarówno elementy z "Alicji w Krainie Czarów", jak i z "Alicji po drugiej stronie lustra". Do tego wszystkiego dodano nowy początek i zakończenie, a niektóre wątki oraz postacie zamieniły się miejscami, jak np. zbrodniarz, który zjadł ciastko królowej - w filmie jest nim Ropuch, a w książkach Walet. Moim zdaniem, wyszło to filmowi na dobre. Mam na myśli całokształt, nie ciastkową scenę.

Zastanawia mnie tylko, kto według założeń producentów miał być potencjalnym odbiorcą. Sceny z wydłubywaniem oczu czy obciętym palcem Kapelusznika są zbyt drastyczne dla dzieci (przynajmniej tak mi się wydaje), natomiast dla starszych widzów film mógłby być bardziej... burtonowski.

Plusy:
+ Depp (zwariowany i nieszczęśliwy jednocześnie).
+ Oryginalny (jak na adaptację) scenariusz.
+ Typowe dla książki nonsensowne dialogi.
+ Biały królik wsuwający sztućce.
+ Efekty.

Minusy:
- Sztuczne 3D.
- Nie do końca określony odbiorca.

6 komentarzy:

  1. film kozak :) ja chce jeszcze raz!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mia rzeczywiście ma polskie korzenie. Jej matka jest Polką.
    Co do minusów, czyli 3D- pamiętaj, że ten film został przekonwertowany i to tylko w wybranych scenach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny film, piękna (chociaż dziwaczna) książka - czego chcieć więcej?

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie, bo pięknie. Nagrane ładnie i w ogóle Burton, Deep.. Jednak czymś co psuje odbiór przez polskiego widza jest dubbing. Tak jak w wszelkich produkcjach animowanych spisywaliśmy się świetnie, tak w przypadku "Alicji" okazał się on niewypałem. Może to tylko ja tak twierdzę, bo poczułam się trochę urażona, gdy piękny, aksamitny głosik Deepa zastąpił zidiociały Pazura. Ale może to tylko ja, wierna fanka pana Jasia.

    OdpowiedzUsuń
  5. ja chcę starego Burtona!

    pozdrawiam
    Amandine (filmdine.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń