28 września 2010

Mądrość i seks (Filth and Wisdom)

Dziwią mnie niskie oceny i krytyczne opinie, jakie otrzymał film Mądrość i seks. Reżyserski debiut Madonny nie jest może filmem wybitnym, ale z pewnością zasługuje na uwagę.

Madonna, czyli Louise Veronica Ciccone już wiele razy pracowała w branży filmowej. Dotychczas była głównie aktorką co, według wielu osób, nie było najlepszym pomysłem. Obsypana kilkoma Złotymi Malinami Madonna zdobyła również Złoty Glob, co świadczy o tym, że grać jednak potrafi. Nigdy się nie poddała i z choć grą aktorską nieco przystopowała, postanowiła wyreżyserować komedię według scenariusza, który napisała wspólnie z Danem Cadanem.

Mądrość i seks to komedia z elementami dramatu. Przedstawia historię trojga osób, które muszą samodzielnie zarabiać na swoje utrzymanie. Chociaż każda z nich podchodzi to życia z innym nastawieniem, to tak naprawdę łączy je jedno – mają problemy z jego ułożeniem.

Jest tu ukraiński muzyk, który pomiędzy kolejnymi występami swojej kapeli pomaga w codziennych sprawach niewidomemu poecie. Chociaż robi to za pieniądze, to nie jest to jego głównym źródłem dochodu, gdyż... zarabia jako męska odmiana dominy. Z jego dwóch współlokatorek jedna postanawia porzucić balet i tańczyć na rurze, a druga... wyjechać do Afryki.

Czy uda im się spełnić marzenia i odnaleźć jakiś cel w życiu? Żeby się tego dowiedzieć, należy obejrzeć tę momentami zabawną, chwilami smutną, a czasami nawet skłaniającą do refleksji komedię. Można mieć pewność, że Mądrość i seks to nie ostatni obraz wyreżyserowany przez królową popu.

Plusy:
+ muzyka (Eugene Hutz grający muzyka tak naprawdę jest liderem zespołu Gogol Bordello)
+ życiowy

Minusy:
- naiwny
- momentami nierzeczywisty

20 września 2010

Samotny mężczyzna (A Single Man)

Debiutancki film Toma Forda to produkcja udana. Samotny mężczyzna może i nie przejdzie do historii kina, ale jak na debiut jest naprawdę świetnie wykonany. Jeżeli weźmie się pod uwagę zainteresowania słynnego projektanta mody, fabuła u nikogo nie wywoła zdziwienia. Film opowiada historię mężczyzny, który nie może pogodzić się ze stratą partnera. W dodatku rodzice tragicznie zmarłego nie życzą sobie, aby ktoś oprócz najbliższej rodziny brał udział w pogrzebie.

George (Colin Firth) jest wykładowcą i chociaż utracona miłość odcisnęła na nim swoje ślady, to na pozór zachowuje się całkiem normalnie. Chodzi do pracy, jest miły dla swojej gospodyni domowej, spotyka się z przyjaciółką z dzieciństwa... tego, że zaczął stopniowo uporządkowywać wszystkie osobiste sprawy nie zauważa nikt, oprócz pewnego młodego studenta – Kenny’ego (Nicholas Hoult). W końcu postanawia on otwarcie porozmawiać ze swoim profesorem i oczywiście spotkanie to nie kończy się to jedynie na dyskusjach...

Nicholas Hoult w roli chłopaka zafascynowanego homoseksualnym nauczycielem jest naprawdę przekonujący. Jeżeli ktoś pamięta go z pierwszych odcinków serialu Skins, może dojść do wniosku, że jest to rola wprost wymarzona dla tego młodego i utalentowanego aktora. Również Julianne Moore grająca Charlott (przyjaciółkę głównego bohatera) zagrała dobrze. Wykreowana przez nią kobieta nieszczęśliwa, która po nieudanym związku próbuje zdobyć względy homoseksualnego George’a jest przekonująca, podobnie zresztą jak pozostali, drugoplanowi aktorzy.

Film przywodzi na myśl produkcje Woody'ego Allena, chociaż jest dużo cięższy. Ford „bawi się” korekcją barw, dzięki czemu nawet w przygnębiających scenach, gdy tylko coś ucieszy Georg’a, widz odczuwa to razem z bohaterem. Samotny mężczyzna może kojarzyć się ze starannie wyreżyserowanymi reklamami, ale w tym wypadku nie jest to wadą.

Muzykę skomponował Abel Korzeniowski i film otrzymał za to nominację do nagrody Złotego Globu. Z kolei Colin Firth został wyróżniony nominacją do Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego.

Warto poświęcić półtorej godziny na seans i przekonać się, że inność niekoniecznie musi być nachalnie okazywana i można ją zaakceptować. W dodatku jest to bardzo udany debiut reżyserski.

Plusy:
+ bardzo dobry film - szczególnie jak na debiut
+ gra aktorska
+ "zabawa" korekcją barw
+ muzyka

Minusy:
+ przytłaczający

Moja ocena: 4/6

15 września 2010

Bękarty wojny (Inglourious Basterds)

Bękarty wojny to jeden z najlepszych filmów Quentina Tarantino. Z pewnością nikt nie spodziewał się, że po Pulp Fiction i serii Kil Bill uda mu się stworzyć coś równie wielkiego. Szczególne wątpliwości budziły zapowiedzi sprzed kilku lat wypowiadane przez samego reżysera o tym, że jego następny film będzie opowiadał historię Żyda, który mści się na Niemcach i zabija ich... kijem bejsbolowym. Na szczęście okazało się, że Żydowski Niedźwiedź to tylko jedna z wielu barwnych postaci, a sama fabuła jest dużo bardziej rozbudowana. Jak to u Tarantino.

Na pewno reżyserowi należą się brawa za odwagę. Finałowa scena z Hitlerem i innymi ważnymi osobistościami Trzeciej Rzeszy naprawdę robi wrażenie i nie każdy podołałby temu zadaniu. Na to czy film będzie udany – oprócz reżysera – zazwyczaj wpływają również aktorzy. W przypadku Bękartów wojny są to prawdziwe talenty.

Największe wrażenie robi oczywiście Pułkownik Hans Landa (Christoph Waltz). Przebiegły, oczytany, inteligentny i zarazem śmieszny nazista to postać, która jest jedyna w swoim rodzaju. Za każdym razem gdy tylko Landa pojawia się na ekranie, widz śmieje się i jednocześnie boi, że tym razem tytułowym Bękartom nie uda się wyjść cało z opresji. One z kolei są naturalną konsekwencją gniewu Hitlera, któremu nie na rękę jest fakt, że niewielki oddział żydowskich żołnierzy budzi takie przerażenie wśród jego armii. Należy dodać, że wielki wpływ ma na to wspomniany już Żydowski Niedźwiedź i jego drewniana zabawka.

Porucznikiem bękarciego oddziału jest Aldo Raine (Brad Pitt), który wykreował postać dorównującą strasznemu Landzie. Jego słynne "bon jorno" przeszło do grupy najlepszych filmowych cytatów. Ponieważ nie samą walką żyje człowiek, Tarantino do swojego filmu wprowadził charakterystyczny dla niego motyw zemsty. Shosanna Dreyfus (Mélanie Laurent) przygotowuje swój własny plan, który może odmienić wynik wojny.

W filmie znaleźć można wiele tarantinowskich smaczków. Są to na przykład podpisy przy pojawiających się na ekranie postaciach i scena, w której widz po raz pierwszy widzi Josepha Goebbelsa (Sylvester Groth). Nie zapomniano oczywiście o prawdzie i chociaż film jest fikcją, to niektóre rzeczy zaczerpnięto z historii – nieco przerysowana scena, w której Goebbels prezentuje swój najnowszy propagandowy film (o żołnierzu, który w pojedynkę wystrzelał cały oddział przeciwników) jest tego najlepszym przykładem.

O muzyce nic nie trzeba pisać. Wystarczy tylko powiedzieć, że jest to film Tarantino, a ścieżki dźwiękowe z jego filmów zawsze odnoszą ogromny sukces. Co ciekawe, reżyser zazwyczaj samodzielnie wybiera piosenki.

Plusy:
+ reżyseria
+ fabuła
+ alternatywne zakończenie wojny
+ bohaterski Aldo Raine
+ okrutny Hans Landa
+ świetna muzyka
+ oryginalne podejście do tematu

Minusy:
- dla niektórych może być zbyt drastyczny

Moja ocena: 5/6

7 września 2010

Requiem dla snu (Requiem for a Dream)

Wiele jest filmów szokujących, ale wszystkie można zakwalifikować do jednej z trzech grup. Pierwszą stanowią filmy, których twórcy chcieliby szokować, ale im się to średnio udaje i końcowy efekt zamiast skłaniać widzów do refleksji - śmieszy lub, w najlepszym przypadku, zostaje przez nich szybko zapominany. Do drugiej można zaliczyć te, które co prawda szokują, ale robią to w sposób sztuczny. Przykładem mogą być niezbyt inteligentne produkcje gore, gdzie szok wywołują jedynie kolejne kilogramy oderwanych/wyrwanych/złamanych części ciała. Istnieje jednak nieliczna grupa filmów, które szokują uzasadnienie i sprawiają, że na wiele rzeczy widz już do końca życia będzie patrzeć trochę inaczej. Jednym z nich jest Requiem dla snu.

Po obejrzeniu tego arcydzieła – śmiało można zastosować to określenie, gdyż na wszystkich liczących się rankingach Requiem dla snu zajmuje miejsce w pierwszej setce najlepszych filmów – niejeden widz zastanowi się pewnie nad swoim życiem i przewrotnością losu. Film Darrena Aronofsky'ego to opowieść o czterech osobach, które z różnych powodów sięgnęły po narkotyki. Główny bohater – Harry Goldfarb (Jared Leto) – zaczął niewinnie: rozprowadzał nielegalne substancje głównie w celach zarobkowych. Jego matka Sara (Ellen Burstyn) nawet nie wiedziała, że w zażywanych przez nią tabletkach na odchudzanie znajduje się silnie uzależniający narkotyk. Również Marion (Jennifer Conelly) dziewczyna Harry’ego zaczyna bardzo niewinnie... Stopniowo jednak narkotyki stają się jedyną rzeczą, która łączy ją z chłopakiem. Ostatnim z tej wspomnianej czwórki jest czarnoskóry Tyrone (Marlon Wayans). On także nie zdawał sobie sprawy jak cienka jest linia, po przekroczeniu której nie ma już powrotu.

Jak widać bohaterowie są zróżnicowani, ale wszyscy mają jedną wspólną cechę: nieubłaganie – ku przerażeniu widza – staczają się na dno i nic nie wskazuje na to, że coś mogłoby się odmienić. Jeżeli ktoś ogląda Requiem dla snu po raz pierwszy i naprawdę będzie to robić uważnie, to pewne jest, że o filmie będzie myśleć po skończeniu seansu. Obraz Darrena Aronofsky'ego po prostu wbija się w pamięć.

Film jest dobrze wyreżyserowany. Duże wrażenie robią krótkie ujęcia, dzięki którym reżyser mógł pokazać wiele rzeczy w stosunkowo krótkim czasie. Wystarczy wspomnieć sceny zażywania narkotyków – coś podobnego zrobił Quentin Tarantino w swoim słynnym Pulp Fiction, ale tam była to jedynie drobna wstawka. Tutaj natomiast cały film krąży wokół uzależnień i nie chodzi jedynie o substancje psychoaktywne.

Aktorzy wypadają świetnie i o dziwo nawet Jared Leto (wokalista zespołu 30 Seconds to Mars) dobrze pasuje do swojej roli. Największe wrażenie robi jednak Ellen Burstyn, która niezwykle przejmująco odegrała uzależnioną od telewizji i tabletek matkę Harry’ego.

O narkotykach – pomijając mniej lub bardziej udane komedie - powstało niewiele interesujących filmów. Najpopularniejsze to oczywiście Spun i My, dzieci z dworca Zoo, ale po ten barwny temat sięgnął nawet taki reżyser jak Terry Gilliam, który w swoim Las Vegas Parano zmusił Johnny'ego Deppa do wzięcia największej ilości używek jaka kiedykolwiek przewinęła się przez kinowy ekran. Nie ma jednak co ukrywać - to właśnie Requiem dla snu jest spośród nich wszystkich jedynym filmem, którego nie da zapomnieć.

Plusy:
+ film jedyny w swoim rodzaju
+ skłania do refleksji
+ bardzo dobrze wyreżyserowany
+ straszny
+ odpowiednio dobrani aktorzy
+ muzyka, a konkretnie melodia, która stałą się kultowa
+ jeden z filmów, które koniecznie trzeba obejrzeć

Minusy:
 - niektóre z postaci drugoplanowych są nieco sztuczne

Moja ocena: 5/6