30 sierpnia 2010

Incepcja

Christopher Nolan to wyjątkowy reżyser, który lubi wyzwania. Pokazał to w 2005 roku, kiedy podjął się reżyserii filmu Batman: Początek. Było to dosyć ryzykowne zważywszy na fakt, że pierwszy Batman – wyreżyserowany przez Tima Burtona – cieszy się do tej pory ogromnym uznaniem fanów. Nowa wersja przygód Człowieka-nietoperza okazała się na szczęście produkcją udaną i jak było do przewidzenia, Nolan dostał zielone światło na kontynuowanie serii.

Kolejnym filmem reżysera był Mroczny Rycerz. Po raz pierwszy film o Batmanie nie miał Batmana w tytule. Nie wszyscy uważali to za słuszną decyzję, ale... film otrzymał sześć nominacji do Oscara i zgarnął dwie statuetki. Wtedy jednak reżyser zaskoczył wszystkich. Powiedział, że zamiast trzeciej części nowego Batmana zrobi film, którego akcja będzie się działa we śnie. Chodziło oczywiście o pomysł, który z czasem przerodził się w genialną Incepcję.

Z pewnością jest to jak do tej pory najlepszy film tego reżysera. Surrealistyczny obraz porównywany do Matrixa zdobył uznanie widzów i krytyków na całym świecie. Incepcja nie jest jednak kopią lub plagiatem dzieła Wachowskich, chociaż na pierwszy rzut oka wiele elementów jest podobnych. Pewne jest jednak to, że jeżeli ktoś pokochał Matrixa za oryginalną fabułę i zagmatwane zwroty akcji, to oglądając Incepcję poczuje się jak... we śnie. Stanowi on zresztą podstawę filmu, gdyż głównym bohaterem jest Dom Cobb (Leonardo DiCaprio), który jest najlepszy w wykradaniu informacji od ludzi, którzy śnią. Wykradanie nie jest trudne i zajmuje się nim wiele osób. Cobb jednak jest w tym najlepszy i dlatego otrzymuje wyjątkowe zlecenie – musi zaszczepić idee w umyśle spadkobiercy pewnego biznesmena. Jeżeli mu się powiedzie, to w końcu jego papiery zostaną „wyczyszczone” i znowu będzie mógł być ze swoimi dziećmi, dlatego też postanawia on użyć wszystkich dostępnych środków – z jednego snu wchodzi do drugiego, a z niego...

Incepcja jest filmem niezwykle dopracowanym. Można oglądać go po kilka razy, a i tak nie znajdzie się żadnej większej niespójności. Ich po prostu nie ma! Należy jednak pamiętać o jednym – oglądając ten film nie można sobie pozwolić nawet na chwilę nieuwagi, gdyż ciężko będzie wtedy ogarnąć cały zamysł reżysera.

Nowy film Nolana zachwyca również muzyką, która została świetnie dopasowana. Motywy wykorzystane w Incepcji doskonale budują napięcie. Obsadę filmu stanowią niemal same gwiazdy - Michael Caine, Leonardo DiCaprio, Marion Cotillard, Joseph Gordon-Levitt (grany przez niego Arthur to najlepiej ubrana postać w całym filmie), Marion Cotillard (znana z filmu Wrogowie publiczni - grała dziewczynę Johna) i inni – więc ciężko zarzucić coś ich grze aktorskiej. DiCaprio zrobił niemałe postępy od czasów Titanica.

Co ciekawe, niektórzy zaliczają Incepcję do gatunku heist film (należą do niego między innymi Wściekłe psy Quentina Tarantino), który jak do tej pory nie ma swojego polskiego tłumaczenia. Określa on filmy, w których bohaterowie próbują coś ukraść. Sztukę tę do perfekcji opanował Christopher Nolan, którego najnowszy film trwa około dwóch i pół godzin, a po seansie widz ma ważenie, że minęło zaledwie kilka minut.

Plusy:
+ genialna fabuła
+ DiCaprio w końcu zmężniał
+ przekonywująca rola Marion Cotillard
+ świetna reżyseria
+ odpowiednio dobrana muzyka
+ scena z załamaniem się drogi

Minusy:
- początek niezbyt zachęcający do seansu
- nie ma chwili wytchnienia dla umysłu
- mało efektów specjalnych

23 sierpnia 2010

Historia filmu

Koniec roku 1892 lub początek 1893… Thomas Alva Edison po wielu mniej lub bardziej udanych próbach buduje w końcu kinetoskop. Jest to urządzanie umożliwiające jednej osobie obejrzenie ruchomych obrazów. Pierwszym filmem jaki został nakręcony do kinetoskopu nosił tytuł Kichanie Freda Ott i trwał około pięciu sekund.

Gdyby nie wynalazek Edisona, prawdopodobnie dwaj francuzi - Louis i August Lumière nigdy nie stworzyliby kinematografu, który umożliwiał jednoczesne oglądanie wyświetlanego obrazu większej ilości osób. Słowo kinematograf składa się z dwóch greckich słów: kinematos – ruch, gráphein – pisać. Oficjalna data opatentowania tego wynalazku to 12 luty 1895 roku. Już 28 grudnia odbyła się pierwsza publiczna projekcja w mieszczącym się w Paryżu Salonie Indyjskim Grand Cafe. Wyświetlono wówczas kilka filmów, wśród których znalazło się słynne Wyjście robotników z fabryki. Ten dzień oficjalnie został uznany za początek kina, a tym samym za symboliczny moment narodzin dziesiątej muzy.

Rzecz jasna wszystkie te filmy, jak również i wiele następnych, było filmami niemymi. Ten stan rzeczy – w co trudno uwierzyć w dzisiejszych czasach – trwał trzydzieści dwa lata! Dopiero w 1927 roku (dokładna data to 6 października) pokazano film dźwiękowy. Był to Śpiewak jazzbandu, czyli największe dzieło braci Warnerów. Warto w tym miejscu zatrzymać się i zgłębić historię owych braci. Albert, Sam i Harry to żydowscy emigranci, którzy uciekli przed zaborem rosyjskim z ziem polskich. Założyli wspólnie firmę Warner Bros, która z czasem stałą się jednym z największych na świecie dystrybutorów filmowych. Jedyną realną konkurencję stanowi dla nich firma Walta Disneya.

Kolejnym milowym krokiem dla branży filmowej było wprowadzenie koloru do smutnych, czarno-białych produkcji. Pierwszym polskim filmem zrealizowanym w ten sposób była amatorska produkcja, zatytułowana Piękno księstwa łowickiego (1937 rok). Film ten został zrealizowany na wąskiej taśmie i otrzymał ponoć nawet jakieś nagrody (brak szczegółowych danych), ale niestety – nie zachował się żaden jego egzemplarz. Jeżeli chodzi o filmy zagraniczne, to ciężko dokładnie wskazać pierwszy film zrealizowany w kolorze. Wynika to z tego faktu, że już nawet obraz Annabelle's Butterfly Dance nakręcony w 1894 r. został jakiś rok później pomalowany przez samego Edisona i wyświetlany w kinach. W każdym razie przyjęło się, że jedne z pierwszych produkcji kręconych na taśmach kolorowych zrealizował Walt Disney i były to krótkie filmy animowane. Było to gdzieś około roku 1925.

Gatunków filmowych istnieje obecnie około sześćdziesięciu; przy założeniu, że osobno liczy się na przykład komedia dokumentalna i komedia kryminalna. Najpopularniejsze w dzisiejszych czasach podstawowe gatunki to między innymi: akcja, sensacja, dramat, komedia, fantasy, thriller, film erotyczny. Co do gatunku tych produkcji, które pojawiły się jako pierwsze, to z oczywistych powodów były to głównie filmy krótkometrażowe, nieme i najczęściej dokumentalne.

Kino nieustannie się rozwija i chociaż już raczej nie doświadczymy takich rewolucji jakimi kiedyś było wprowadzenie dźwięku czy koloru, to filmowcy wciąż potrafią nas zaskoczyć. Taka sztuka udała się Jamesowi Cameronowi, który swoim najnowszym dziełem – Avatarem – pokazał światu, że jest prawdziwym mistrzem filmowego fachu. Pierwsze filmy w technologii realizowano już w latach 20., ale to dopiero Cameron zaprojektował specjalne kamery, dzięki którym wspomniany już Avatar jest filmem naprawdę perfekcyjnie zrealizowanym. Wciąż jest to jednak efekt trójwymiarowości wymagający od nas stosowana okularów. Co przyniesie przyszłość – zobaczymy, a raczej: obejrzymy.

Filmy fascynują mnie już od kilku lat. Uważam, że są one jedną z najwspanialszych form sztuki i każdy powinien zapoznać się przynajmniej z kilkoma pozycjami, aby mógł być na bieżąco z tą dziedziną sztuki i mieć przynajmniej minimalny, własny pogląd na kino. Bez tego bowiem ciężko jest posiadać własne zdanie i łatwo ulec opiniom różnym recenzentom oraz krytykom filmowym, którzy wcale nie muszą mieć racji. W końcu nawet recenzje filmów są najczęściej obiektywne.

Tekst autorstwa Agaty Hrebień

16 sierpnia 2010

Maximum Overdrive (Maksymalne przyśpieszenie)

Maksymalne przyśpieszenie to film, do którego Stephen King napisał scenariusz. Oparty jest on na jego opowiadaniu i co więcej, reżyserii podjął się sam... King. Czy fani mistrza horroru mogą chcieć czegoś więcej? Niestety – mogą.

Nawet fabuła filmu powinna uświadomić miłośnikom literackich dzieł tego autora, że tym razem coś nie wyszło. Otóż kometa Rhea-M przelatuje nad Ziemią i przez kilka dni planeta będzie się znajdować w jej ogonie. Czy ma to jakieś znaczenie? Tak, gdyż z niewyjaśnionego powodu niektóre urządzenia zaczynają buntować się przeciwko swoim stwórcom. Dlatego też w Maksymalnym Przyśpieszeniu pełno jest krwiożerczych ciężarówek i innych maszyn – takich jak elektryczny nóż, kosiarka i szafy grające - które skutecznie eliminują ludzi.

Jeżeli jest ktoś, kogo powyższy opis nie zniechęcił, powinien on nastawić się na widowisko klasy B. Z takim podejściem można obejrzeć ten reżyserski debiut pisarza.

Gra aktorska ogólnie jest słaba, w niektórych przypadkach najwyżej średnia. Ujęcia za to nie są wcale najgorsze, co w przypadku debiutu jest zaskakujące. Film posiada jednak pewną niewątpliwą zaletę – jest nią... muzyka! W większości odpowiada za nią AC/DC, więc naprawdę jest czego słuchać. Co ciekawe – w jednej z pierwszych scen filmu można nawet zaobserwować czarnego busa z logo tego zespołu.

Każdy kto chciałby zapoznać się z bardziej wartościowymi filmami opartymi na twórczości Stephena Kinga, to bez wątpienia powinien sięgnąć po takie produkcje, jak: 1408 (świetny horror), Mgła (niezbyt straszny, ale za to udany), Sekretne Okno (jak zwykle wspaniała rola Deppa), Skazani na Shawshank (absolutny klasyk!) i Zielona Mila (przepiękny dramat). Maksymalne przyśpieszenie można za to spokojnie pominąć.

Plusy:
+ muzyka AC/DC
+ King jako reżyser podołał zadaniu

Minusy:
- nudny
- King jako scenarzysta zupełnie się nie spisał
- bezsensowny
- gra aktorska
- błędy (np. ludzie z ekipy obecni w filmie)

Moja ocena: 3/6

9 sierpnia 2010

Paintball

Paintball – film reklamowany jako „Najmocniejszy film akcji tego lata!” i „Najkrwawsza potyczka ekranowa od czasu Predatora”. Obraz twórców Rec (który był filmem naprawdę udanym). Hasło z plakatów „Nie grasz… nie żyjesz!” powinno zostać sformułowane inaczej: Oglądasz – kretyniejesz.

Przyznam, że po twórcach filmu Rec spodziewałem się czegoś naprawdę udanego, co chociaż częściowo dorównywałoby temu obrazowi. Niestety tak nie jest. Już pierwsze minuty filmu mogą wzbudzić słuszne obawy u widza o jakość produkcji, przy której będzie musiał spędzić około półtorej godziny. Później jest troszkę lepiej, chociaż zastanawiałem się dlaczego gracze paintballa są wiezieni na miejsce rozgrywki w workach na głowach oraz ze skutymi rękami. Prawdopodobnie służyło to budowaniu klimatu, ale nigdy nie wiadomo. Szczególnie w filmach takich jak ten, które zapowiadane są dosyć szumnie, a rzeczywistość wygląda całkowicie inaczej.

Nielogicznych błędów jest w firmie dużo. Dwa największe, które rzuciły mi się w oczy to scena, w której dziewczyna z kamizelką kuloodporną próbuje wmieszać się w tłum, a przeciwnik jej nie zauważa (chociaż wcześniej wyraźnie powiedziano, że kamizelka jest łatwa do zlokalizowania – zresztą tylko ona ją nosiła) oraz to, że do Słowaka (albo Rosjanina) przez cały film, a przynajmniej do chwili, w której znika on z ekranu, wszyscy zwracają się… Polaku. Najbardziej irytująca i drażniąca w filmie była jednak praca kamery – gdybym chciał oglądać niewyraźne i niestatyczne ujęcia, to bym po prostu siedział i machał przez cały seans głową. O ile w przypadku wspomnianego już Rec filmowanie z ręki było wielkim plusem to tutaj woła o pomstę do nieba. Mam nadzieję, że operator zmuszony został do oglądania swojego „dzieła”.

Fabułę można streścić w jednym zdaniu (zrobiono to zresztą w zwiastunie filmu oraz na ulotkach reklamowych): grupa doświadczonych graczy w paintballa jedzie na niezwykle trudne rozgrywki i w pewnej chwili orientują się, że ktoś używa prawdziwej amunicji… Wiedziałem, że jest to zbyt płytka historia, aby dało się ją przedstawić w ponad godzinnym filmie, ale chciałem zobaczyć co z tego wyniknie. Film można porównać do czegoś co powstałoby z połączenia Snajpera i Hostelu. Generalnie - nie polecam. Widziałem w życiu tylko dwie gorsze produkcje.

Plusy:
+ pod koniec filmu staje się on nieco nieprzewidywalny
+ stroje graczy wyglądają naprawdę profesjonalnie

Minusy:
 - praca kamery
- gra aktorska
- fabuła
- nielogiczny
- bezsensowny
- niedopracowany

2 sierpnia 2010

Boogeyman

Film Boogeyman z 2005 roku nie jest pierwszym, w którym próbowano przedstawić historię potwora z szafy. Wcześniejszy obraz nosił tytuł… The Boogeyman (1982 r.) i był oparty na opowiadaniu autorstwa Stephena Kinga. Za nowszą wersję odpowiada reżyser Stephen T. Kay, mający w swoim dorobku między innymi takie filmy jak Życie na krawędzi, Ćpuny i Polowanie na potwora. Najprawdopodobniej nie jest to zbyt przekonujący argument, aby poświęcić prawie półtorej godziny na obejrzenie Boogeymana, dlatego warto również wspomnieć o osobach odpowiedzialnych za wyprodukowanie tego filmy. Są to Robert G. Tapert i Sam Raimi oraz kilka mniej znanych osób. Dla niektórych nazwisko Raimiego jest wystarczającą reklamą. Jego kultowe Martwe zło na stałe weszło już do klasyki filmów grozy, a świetne (chociaż niedocenione) Wrota do piekieł są naprawdę udanym filmem.

Głównym bohaterem filmu (nie licząc oczywiście Boogeymana) jest Tim Jensen. Jego życie pozornie jest godne pozazdroszczenia, ale w rzeczywistości przepełnia je nieustanny strach. Tim od czasu, gdy był małym chłopcem, ciągle wierzy, że jego tatę porwał potwór z szafy i on sam jest kolejnym jego celem. Dlatego też unika wszystkich miejsc i mebli, które mogą stanowić potencjalne zagrożenie. W jego pokoju nie ma ciemnych kątów, drzwiczki od szafek są poodkręcane, a lodówka posiada przezroczyste zamkniecie. Niestety pewnego dnia otrzymuje od wujka wiadomość, że stan jego matki się pogorszył i powinien ją odwiedzić. Postanawia, że przy okazji prześpi się w swoim pokoju, którego unikał od czasu tajemniczego zniknięcia swojego taty…

Fabuła jest więc ciekawa i tak naprawdę choć każdy przynajmniej raz w życiu słyszał o potworze z szafy, to mało osób zna jego dokładniejszą historię. Film jest przeciętny, ale w niektórych momentach rzuca się w oczy styl Sama Raimiego i są to najlepsze sceny w całej produkcji. Rozczarowuje jedynie zakończenie, ale przecież średniej klasy horror nie musi wcale mieć głębszego przesłania.

Zanim ktoś zdecyduje się na obejrzenie tego filmu powinien pamiętać o tym, że chociaż momentami można się przestraszyć – głównie w scenach, w których coś wyskakuje znienacka, nie jest on zbyt straszny – zwłaszcza w porównaniu z takimi produkcjami jak Czwarty stopień czy Rec - a momentami wręcz nudzi. Tak samo jak z poziomem straszności jest również z grą aktorską, muzyką i reżyserią. W pojedynkę Raimi nie mógł uratować całego filmu.

Plusy:
+ widać wpływ Sama Raimiego
+ klimatyczny sposób na pokonanie potwora
+ nie jest straszny, więc każdy może go obejrzeć
+ film na zabicie czasu

Minusy:
- nieprzekonywująca gra aktorska
- jeden z gorszych filmów tego reżysera
- nie pierwszy i nie ostatni z tej serii

Moja ocena: 3/6

1 sierpnia 2010

Rozwiązanie konkursu z autografem Sylwestra Maciejewskiego

Ze wszystkich nadesłanych wiadomości najbardziej spodobała nam się ta, której autorem jest użytkownik pioge7. Jego argumenty przekonały nas w największym stopniu i dlatego też to do niego powędruje nagroda. Serdecznie gratulujemy zwycięzcy, a pozostałych użytkowników zapraszamy do uważnego obserwowania naszego serwisu, gdyż niedługo najprawdopodobniej zostanie ogłoszony nowy konkurs.
Informujemy również, że filmowerecenzje.blogspot.com zostały poszerzone o dział filmowe ciekawostki, których skróty znajdują się w prawym menu (pod reklamą). Wystarczy na nie kliknąć, aby trafić do nowej części serwisu. Nie jest to koniec zmian i w najbliższym tygodniu pojawią się kolejne, dzięki którym strona będzie jeszcze ciekawsza.

Przypominamy również, że wszelkie uwagi, sugestie i propozycje współpracy można kierować na adres filmowerecenzje@gmail.com. Każdego maila czytamy z wielką uwagą.

Jeżeli zaś chodzi o najbliższe recenzje, to jutro zostanie zamieszczony tekst na temat filmu Boogeyman, który wbrew pozorom ogląda się całkiem przyjemnie.